Najnowsze komentarze
Mimo wszystko chciałbym aby odniós...
Mam nadzieje ze to pomylka. 1500km...
Przejechane 1000km to na motocyklu...
każdy kij ma dwa końce, chciałem z...
2widz-a co świeżej krwi chcesz się...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

12.05.2013 21:55

Motor inteligentny innaczej

Motor już od dobrych kilku dni śmiga aż miło, jak zwykle robota nie pozwoliła zrobić opisu w terminie.

Wydawało się, że wszystko co najciekawsze mam już za sobą tym czasem...

Kolejnym, niemiłym rozczarowaniem była kierownica. Miałem wrażenie, że ją z Maćkiem wyprostowałem, przy okazji doszedłem dlaczego się pokrzywiła. Żadna wywrotka tego nie zrobiła. Niby do szkoły człowiek chodził, niby techniczne przedmioty miał a wygląda na to, że gdyby głupota miała skrzydła to musiałbym się mocno owej kierownicy trzymać żeby przypadkiem nie odfrunąć.

Przed wyjazdem zaopatrzyłem się w pasy do mocowania motocykla, takie specjalne do mocowania kierownicy. Nic bardziej głupszego chyba nie wymyślono. Mają specjalne mocowania na rączki kierownicy, łatwo się domyśleć jakie siły działają na kierownicę, szczególnie wtedy kiedy pasy są umocowane na jej końcach. Luźno być nie może przy przewożeniu motoru bo się wywalił, nawet jak się nie dociśnie mocno to podczas jazdy, a szczególnie na zakrętach motor mocno pasy ciągnie. Chyba żadna rurka tego nie wytrzyma. Po rozmontowaniu okazało się, że różnica pomiędzy rączkami była ok 4 cm., dodatkowo lewa strona się przegięła do przodu. Jak ja mogłem z czymś takim jechać. Pewnie dlatego, że z racji na małą rozpierduchę z przodu motoru nie było dobrego punktu odniesienia.


Z kierownicą jest jeszcze problem taki, że jest to jedna z niewielu części, która nie pasuje z modelu F800, a taką sobie znalazłem. W tym modelu środkowa część kierownicy ma powiększoną średnicę w porównaniu do reszty no i dupa. Trzeba było przeprosić się ze sklepem BMW, prawie 5 stów poszło….

Koła i hamulce, działały ale przy ich demontażu też przydałoby się małe szczpienie.
 

Dobrze że zaopatrzyłem się w osłonkę zbiornika  zplynem hamulcowym. Jakby jej nie było to i hamować nie byłoby czym.
 


Piach też zrobił swoje z wyłącznikami, pamiętam, że pod koniec jazdy musiałem gasić motor z kluczyka, bo przełącznik nie dał się ruszyć, podobnie zresztą było z grzanymi manetkami i przełącznikiem świateł. Włącznik lewego kierunkowskazu, który naprawiłem w Kamerunie też jakoś odleciał.
Najpierw wymysliłem, że sobie kupię nowe. No cóż ponieważ ich rozmiar przekroczył 5 cm zatem cena jedenj strony to ponad 7 stówek, więc...
trzeba było wszystko rozebrać wydmuchać, a przełącznik kierunkowskazu poprawić na gorąco.
 

Operacja udana, guziki klikają aż miło.

Pomimo kosztów, muszę pochwalić dealera obsługującego stronkę bmwshop.pl działa bardzo sprawnie i kierownicę skombinował po 2 dniach. Szkoda, że muszę o tym pisać ale mocno się nie popisał Pan Daniel z Liberty, którego generalnie chwaliłem za miłą obsługę już parę razy, a szczególnie za jego postawę przy kombinowaniu z opcją wysyłki wiatraka do Afryki. Tam działał super, teraz… pierwszego dnia po powrocie wysłałem listę z rzeczami do naprawy, które chciałbym u Niego kupić, no cóż na odpowiedź czekam do dzisiaj, pomimo kilku zapewnień że zaraz się tym zajmie. Inny temat to problemy formalne z błędnie wystawionymi dokumentami sprzedaży (chodzi o zły numer VIN o czym już pisałem z RPA). Ustaliliśmy wspólnie, że Liberty wystawi mi pismo wyjaśniające przyczyny pomyłki etc. etc. No cóż dostałem kilka maili że takie pismo już jest wysyłane i nie otrzymałem go do dzisiaj. Bez łaski, sam sobie poradziłem, stwierdziłem, że szkoda mojego czasu i nerwów żeby w temacie z Nim dyskutować. Za profesjonalizm w obsłudze klienta wystawiam firmie Liberty jednak pałę.

Inna historia to główny sprawca nieszczęść czyli wiatrak od chłodnicy. Okazuje się, że dołączona do niego kostka, która ma za zadanie sterować prędkością obrotów wiatraka, na podstawie informacji z komputera, ma na niego spory wpływ. Musieliśmy ją wyciąć w Kongo bo tylko bez niej dawało się go uruchomić na krótko. Ceną za to okazało się świecenie kontrolki o błędzie elektroniki silnika i brak świateł, które elektronika zapala automatycznie po starcie silnika. Dobrze, że pod koniec opanowałem sztukę jeżdżenia co najmniej na 3 biegu, bo po zdemontowaniu okazało się, że teraz to nawet ręką go nie przekręcę, trochę więcej piachu się dostało. Wynalazłem dobry model na Allegro i od razu zniknęły wszelkie elektroniczne bolączki, światła się palą a silnik też już nie lamentuje.

Kufry upadek przeżyły różnie, lewy potrzebował tylko kilku uderzeń gumowym młotkiem by wrócić do formy, z prawym było nieco gorzej bo nie dość, że się mocniej wgniótł to jeszcze trochę się przekosił i pękły nieco spawy na górze. Oczywiście postanowiłem sam spróbować opanować sytuację. Niestety walenie młotkiem niewiele  dało, ściany są solidne i młotek się odbijał. Potem wymyśliłem że lepszym narzędziem będzie lewarek od samochodu. I to był strzał w dziesiątkę, niestety standardowy o kształcie trapezu nie sięga w każdy kąt więc zainwestowałem w Realu 50 dych i zostałem posiadaczem takiego punktowego. Jedna osoba musi siedzieć na kufrze a druga w jego środku operuje lewarkiem. Przyznam, że pojawił się mały powodzik do dumy. Pozostało tylko zespawać pęknięte szwy, w sumie może ze 3 cm.

Przy ulicy w podwarszawskim Józefowie znalazłem tabliczkę, reklamującą spawacza aluminium no i pojechałem. Pan był na tyle miły, że oznajmił że zrobi to na miejscu. Czekałem parę minut i trochę zaniepokoiło mnie Audi A6 stojące na podwórku Pana spawacza, może warto było zapytać o cenę? No cóż, obsługa takiego autka kosztuje więc opuściłem warsztat po 5 minutach uboższy o 5 dych, przyznam że takie stawki minutowe są godne pozazdroszczenia. Gdyby nie fakt, że spawy zostaną ukryte pod uszczelką to chyba bym jeszcze tą usługę reklamował. Więc zakładu na trasie między Józefowem a Wiązowną raczej nie polecam.

Był jeszcze mały kłopocik z wymianą oleju, a właściwie filtra jakoś się tak zapiekł, że dopiero klucz hydrauliczny mu poradził.


Potem się wyjaśniła przyczyna dlaczego czasami benzyna lała się po silniku. Okazało się że w dodatkowym zbiorniku od spodu jest zawór odpowietrzający, do którego jest przyczepiony przewód paliwowy, który miał odprowadzać nadmiar na ziemię pod silnikiem. No właśnie miał, bo jak śruby baku się poluzowały na dołach, to bak zaczął chyba nieco chodzić i przewód się przetarł i paliwo lało sie po silniku.

Odkręcony bak, skaczący po dołach przetarł się także w kilku innych miejscach
 

Przetarło się też dodatkowe nadkole z tyłu. Na dołach wahacz dotykał do nadkola i się zrobiła dziura. Tutaj zadziałałem z żywicą epoksydową i czarnym lakierem.
 

No i nadeszła chwila po 2 tygodniach grzebania nocami, kiedy wyczyszczony, odmłodzony motor był gotowy do odpalenia.

Sam byłem ciekaw czy wszystko zadziała, bo od nowa zrobiłem instalację do halogenów z wodoodpornym wyłącznikiem (tym razem), lepiej zamontowanymi gniazdkami etc. Wszystko robiłem na czuja, więc ciekawość była.

Kluczyk w stacyjce i … i odpalił za pierwszym razem. Radość była wielka z tym, że po kilkunastu minutach zaczął się z pod stacyjki unosić wspaniały biały dym. Pojawił się zatem stresik, wymacałem wszystkie przewody i własne połączenia i nic, żaden nawet nie jest ciepły. Zapaliłem znowu i znowu po paru sekundach biały, śmierdzący dym. Tym razem popatrzyłem lepiej i ewidentnie wydobywa się z pod silnika.

Co jest k… mać.
Leżę w łóżku i dumam, przecież silnik działał elegancko do samego załadunku, co jest fale morskie mu zaszkodziły? Pojawiła się teza, że może dymił wcześniej tylko podczas jazdy tego mogłem nie zauważyć?  Ale zacząłem kombinować jak może dym się wydobywać z pod silnika, skoro jest dziura na dym to i olej by kapał, postanowiłem jutro zdjąć wyczyszczoną osłonę silnika i działać w temacie.

Zdjąłem osłonę (która po powrocie też nie wyglądała ciekawie)

zapaliłem i znów pojawił się dym ale okazało się, że przyczyna jest banalna. Kawałek plastikowego paska samozaciskającego dostał się między 2 rury od wydechu. Zapaliłem, rury się nagrzały i plastik zaczynał się jarać.

I wyglądało że to już koniec przygód, aż tu patrzę i nie wierzę…
Licznik pokazuje przebieg 9985 km. Jak wyjeżdżałem z domu było 2500 km, jak wjeżdżałem do kontenera w Cape Town było 19 985 km. Gdzieś podziało się 10 000 km?
Widac na tyle motor ocenił moje 2 tygodniowe starania :) 

Mały mankament jest taki, że chyba elektronika się rypnęła, że coś jest nie tak i przebieg mi miga co jest nieco denerwujące.

Ktoś mi kiedyś w jednym z komentarzy napisał, żebym się nie martwił zniszczeniami bo jak sobie wszystko zrobię to będzie znowu nówka, nieśmigana, ale żeby aż tak. Akumulator był odłączony w kontenerze więc albo mocno kołysało na morzu albo na tyle motor wycenił moje starania remontowe :)

Czyli właściwie to nigdzie nie byłem.

Pojawiło się 10 000km ekstra, aż żal je zmarnować.

I kiedy w końcu myślałem, że wreszcie wszystko się skończyło, znowu pojawił się problem.

Od dłuższego czasu nie czułem się dobrze, czułem, że z tego wyjazdu coś przytargałem no i niestety miałem rację.
Diagnoza jest bezwzględna,  choroba zadziałała w pełni a lekarstwo jest tylko jedno – nazywa się Afryka.

Już wiem, że pytaniem nie jest czy, ale kiedy.  Wiem, że muszę tam jeszcze wrócić i przejechać to co do przejechania zostało.

Muszę jeszcze raz pojechać na przylądek Dobrej Nadziei by po kilkunastu dniach pojawić u stóp egipskich piramid. Tak się obawiałem, że to będzie jak narkotyk, ale że towar okaże się taki mocny nie sądziłem.

Teraz trzeba będzie spojrzeć znowu głęboko w oczy rodzinie i zacząć zbierać urlop.

Śpieszmy się jechać do Afryki, tam drogi tak szybo się pokrywają asfaltem :)

Co ja zrobię jak znikną gliniane drogi i bajora? Co ja, do Mongolii pojadę czy co… :)

Gdyby ktoś miał podobną chorobę w wersji nieuleczalnej, może wyleczymy się razem?

Nie ukrywam, że mała duma jest. Tak sobie siedzieć i dłubać to czysta przyjemność, przy okazji następnego wyjazdu człowiek będzie się czuł pewniej. A jak widać w sumie trochę gratów wymieniłem.

Już raz pisałem przy okazji relacji z Kamerunu i złapanej gumy że zestaw naprawczy do opon jest niezły, ale nie myślałem że aż tak. Jak widac nie naciągnałem grzybka wystarczająco ale mimo to dopiero przy odbiorze z kontenera troche powietrza z koła uszło, ale chyba tylko dlatego, że był mocno pasami dociagnięty co zwiększyło jeszcze ciśnienie w oponie.

Jak sobie porównam kilka tematów, które udało się wyremontować to nie wyszło najgorzej.

Trochę afrykańskiego brudu sobie na pamiątkę zostawiłem :)

Pozdrawiam z Arabii Saudyjskiej gdzie akurat sprawy zawodowe mnie wygnały na kilka dni. Gdyby mieć tutaj moto można by jazdę na piachu poćwiczyć.

Piachu full, do wyboru do koloru.

Komentarze : 2
2013-05-14 17:45:25 Jary50cc

śniadanie dobrze prawi:)

2013-05-13 15:33:53 sniadanie

Oglądając ostatnie zdjęcia pomyślałem, że sprzedałbym ten sprzęt, jako nowy, kupił w salonie jeszcze nowszy, licząc, że podróż morska wyzeruje wszystko. I powtórzyłbym czynność.

  • Dodaj komentarz