Najnowsze komentarze
Mimo wszystko chciałbym aby odniós...
Mam nadzieje ze to pomylka. 1500km...
Przejechane 1000km to na motocyklu...
każdy kij ma dwa końce, chciałem z...
2widz-a co świeżej krwi chcesz się...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

14.09.2014 13:01

Wszędzie dobrze, ale w ...

Oj robota o mnie nie zapomniała i wzięła mnie w swój żelazny uścisk, zaraz następnego dnia po powrocie. Ale robota robotą a wspomnienia pozostaną.

Jeszcze może kilka słów nt. powrotu, bo to okolice zdecydowanie bliższe i być może sporo osób prędzej czy później je odwiedzi.

No cóż z Iskenderun jest spory kawałek do przejechania przez Turcję, drogi bardzo dobre właściwie poza ostatnimi kilkunastoma kilometrami co najmniej zawsze 2 pasy. Ci co byli to wiedzą a Ci co nie to dobrze żeby wiedzieli, że wjeżdżając do Turcji, najlepiej zatankować chyba nawet w usta bo ceny paliwa nawet tych najbardziej twardych mogą zadziwić. Inna kwestia to płatności za autostrady, nie ma opcji płatności gotówką, trzeba (jak ktoś chce) kupić sobie kartę pre-paid HGS i machać nią przed bramkami. Jest to mocno opcjonalne, bo na bramkach szlabanów nie ma, tylko jak jedziesz na krzywy ryj światełko się pomarańczowe zapala i coś tam trochę wyje, ale jakoś nikt się tym specjalnie nie interesuje. Same bramki szlabanów nie mają więc problemu nie ma. Ale ciekawość była, bo skoro już wydałem 50 TRY (opłata za kartę i wstępne minimalne doładowanie) ciekawy byłem jak tego użyć. Niby karta była, ale przy pierwszych 2 bramkach piszczało jakoś złowrogo. Gdzieś przy drodze była kontrola z alkomatem, zatrzymałem się i policjant wytłumaczył mi w czym rzecz. Otóż karta wprawdzie jest przypisana do numeru rejestracyjnego, ale kamery na bramkach są tylko z przodu więc motor się nie łapie. W przypadku motocykli trzeba kartę mieć, no właśnie, przymocowaną do czegoś z przodu i wtedy kod kreskowy z karty działa. Nawet próbował mi ją przylepić do owiewki, ale potem przyznał rację, że to bez sensu bo zaraz i tam sama odpadnie. Więc jak się ją macha przed bramką to wszystko jest OK.

Po dojechaniu do Stambułu wróciły wspomnienia, oj parę razu tutaj się było, ostatnio na rowerku. No i nie mogłem się powstrzymać, żeby sobie jeszcze raz tę trasę przejechać. Ruszyłem zatem w Bułgarię, przez Yambol, ale tutaj na horyzoncie pojawiły się wielki czarne chmury. I jak zaczęło lać…. to lało aż do Sibiu w Rumunii. O jakości dróg w Bułgarii pisać nie ma co, bo kto był ten wie, szlak od Sliven do Russe przypomina raczej wiejską drogę a nie jedną z głównych tras północ-południe. Ale za to przynajmniej dziury połatali, bo jeszcze pamiętam, że parę lat temu nawet autobus miał kłopoty z ich pokonaniem.

W Bułgarii ani w Rumunii dla motocykli nie potrzeba winiet. Widziałem w Internecie sporo sprzecznych komunikatów nt temat więc mogę potwierdzić, że potwierdzone u źródła w obu krajach, motory korzystają z ich dróg za free. Przejazd przez most na Dunaju Russe-Giurgiu też dla motorów za darmo. Oj z mostem tym też wspomnień wiele, oj przekraczało się go w dawnych czasach na wiele, wiele różnych sposobów. Przy okazji pozdrowienia dla moich towarzyszy wypraw z tamtych starych czasów, obu Piotrków (Stiopy i Bartoszka), może kiedyś się na to natkną. Ponieważ pierwsza noc na tureckim parkingu nie do końca się udała, człowiek źle znosi jak o 4 rano budzi go zimna woda ze spryskiwacza do podlewania trawy, więc druga noc musiała już być przespana. Po przejechaniu prawie 1500km praktycznie non stop powiem tak, usypiasz szybko i śpisz głęboko. Rano dalej padało słabiej, a gdzieś w górach przed Sibiu wreszcie pojawiło się słońce. Drogi w Rumunii zdecydowanie się poprawiły, ani jednej dziurki, tylko był jeden problem, niesamowity ruch na drodze. Ciężarówka za ciężarówką, samochód za samochodem i w jedną i w drugą stronę. Wyprzedzanie było prawdziwą sztuką. Po paru godzinach wreszcie dojechałem do Oradei a potem już Węgry i trasa, którą znam jak własną kieszeń. W Słowacji była mała niespodzianka, bo okazało się że jest tam Coca Cola waniliowa, ech cóż za smak. Późnym wieczorem wjechałem do Polski i wtedy pozostałe do domu kilometry zaczęły znikać. Bałem się że to nie będzie tak jakby jechać non stop, ale na szczęcie był motyw gęsiej skórki kiedy wreszcie na horyzoncie pojawiły się światła Warszawy. Przywitanie z bliskimi i siadłem na fotelu i …. obudziłem się rano. Jak wróciłem z roboty na chwilę położyłem się na kanapie i … i obudziłem się następnego dnia. Ale minął weekend i wszystko pomału wraca do normy.

I tak udało się zamknąć afrykańską pętlę, fajną przygodę która pozwoliła zobaczyć wiele różnych ciekawych rzeczy, zmierzyć się z wieloma wyzwaniami, sprawdzić siebie w tematach trudnych no i trochę liznąć mechaniki w stylu zrób to sam pośrodku niczego.

To jeszcze nie jest ostatni wpis, jak rozbiorę motor to dam znać co trzeba było wymienić, może komuś się przyda. Rację mieli Ci co w komentarzach pisali, że prowizorki działają najdłużej, silikon użyty w miejsce podkładki spełnił swoją rolę i nawet kropi oleju nie przepuścił. Zobaczymy jak Afrykę zniosły inne kawałki motorka.

Tymczasem pozdrawiam Wszystkich i życzę udanych wyjazdów i spełnienia własnych marzeń. Czuję a nawet wiem, że w tematach wyjazdów nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa, ale kolejne wyjazdy będą już na innych kontynentach więc w tym celu pewnie powstanie inny blog, bo tytuł tego z Afryką związał się mocno.

Zainteresowanych zapraszam tak w okolicach 2016 pewnie znowu coś się będzie działo J

Pozdrawiam

PS

Fotki z ostatnich dni uzupełnię niebawem. Najbardziej szkoda mi tej ostatniej niezrobionej. W Cape Town wyzerowałem sobie komputer w nawigacji i fajnie liczyła parę różnych parametrów. Ale po powrocie nie zaczaiłem i oddałem ją do naprawy i boję sie że dostanę nową więc starej już nie sfotuję.

Tyle co z motoru odczytalem to: podczas wycieczki średnie spalanie wyszło 4.7l na 100km. W pierwszych planach z Cape Town do Alexandii było prawie 11 tys. km, ale dołożenie Malawii, szukanie rekinów i goryli, wycieczka do Izraela i objeżdżanie Synaju zrobiły swoje. Po Afryce i Izraelu wyszło 14 tys. co w sumie dało nieco ponad 17 tys. km. To kolejny dowód że prlanowanie w Afryce nie ma sensu :) 

Komentarze : 1
2014-09-18 11:10:29 Wątpię

Mam nadzieje ze to pomylka. 1500km przejechane w jeden dzien przez Bulgarie i Rumunie? Absurd! Nikt, kto jezdzi w to nie uwierzy...

  • Dodaj komentarz