19.02.2013 21:12
Jak się przygotować ?
Pewnie jak się rozbierze samochód i motor dojdą nowe wnioski ale póki co możemy się podzielić doświadczeniami co wg Nas zabrać warto a co tylko zabiera miejsce.
Wśród najbardziej durnych rzeczy, które zabrałem ze sobą jest takie coś co się zakłada na lewy but żeby się nie pobrudził od dźwigni zmiany biegów. No cóż siedząc w fotelu ma się nieco inne wyobrażenie o tym czym jest brud, kurz i pył. Na szczęście dużo miejsca to nie zajęło.
Osłony!!! Zarówno do auta jak i motoru. Montować wszystkie jakie tylko wymyślono i na wszystko co się da. Myślałem że np: osłony silnika na motorze to tylko marketingowy bajer. No cóż po kilku hopkach (tzw. spiących policjantach) w wykonaniu afrykańskim każdy będzie wiedział że osłona być musi. W przeciwnym razie miska olejowa od razu do wymiany. Okazało się że ich profil i wysokość jest zabójcza nawet dla prześwitu nieco terenowego GSa. Nie zliczę ile razy motor się prawie zawieszał na tych garbach, chyba najgorzej było w Nigerii.
Jak się wywaliłem w Namibii gdyby nie osłona zbiornika z płynem hamulcowym na kierownicy, zbiornik pewnie też by odpadł, osłona cała się poskręcała ale zbiornik ocalał.
Największą furrorę na wyjeździe zrobiły plastikowe paski samozaciskające, rozmiarów wszelkich. Tutaj przydały się doświadczenia z wypraw rowerowych kiedy nie jeden raz ratowały mi skórę. Małe to, lekkie a mocne jak cholera. Brać tego ile się da. Utrzyma i latający pod maską akumulator i poobrywane mocowania i generalnie wszystko co się da.
Jak się jedzie gdzie nie ma asfaltu trzeba zaopiekować się
wszystkimi śrubkami. Tutaj szacunek do BMW. Zdecydowanie
konfrontacja mojego motoru vs dokonania pewnego zakładu :)
szukującego auta terenowe wyszła na moją korzyść. W BMce w wielu
miejsca znajdują się nakrętki samozaciskające, co skutecznie
zapobiega ich odkręcaniu się na wybojach. Nakrętki takie trochę
kosztują, ale są bezcenne kiedy staniesz gdziesz w buszu i
będziesz się zastanawiać co zrobić bo właśnie ci odpadło z auta
coś bardzo ważnego. Są też różnego rodzaju kleje czy
pasty, którymi można zwykła nakrętki smarować, tylko nie
wiem jak potem wygląda temat ich odkręcania.
Chociac na
dziury w dłuższej perspektywie i tak mocnych nie ma. Najbardziej
się zdziwiłem w Cape Town kiedy okazało się że śruby trzymające
dodatkowy zbiornik paliwa dawno się poodkręcały i cud że ich nie
pogubiłem.
Wszystko co wystaje na zewnątrz musi byc super wodoodporne. Dobry przykład z moim włącznikiem halogenów, który po nawet europejskim deszczu zwierał idealnie. U chłopaków po ulewie w DR Kongo same włączały się kierunkowskazy, klakson etc.
Jak na początku zobaczyłem że Maciek zabrał małą kątóweczkę z tarczami pomyślałem że chyba przesadził. Jednak podczas spawania mocowań do ich bagażnika na dachu (które się oczywiście zaczęły urywać) takie zabawki są idealne. Spawarki zabierać nie trzeba bo w Afryce to sprzęt podstawowy w warsztacie samochodowym i lepiej trzeba być przygotowanym że przy dłuższym afrykańskim wyjeździe spawcza odwiedzić i tak będzie trzeba.
Rację mają Ci, którzy mówią że plastikowe kufry na motor są bez sensu. Podczas wielu upadków kufry nawet nie drgnęły, dopiero upadek Namibii nieco je pokonał, ale tutaj też ładnie pochłonęły energię uderzenia z ziemią, nieco się wygięły ale dalej można było jechać. Plastik pewnie rozleciałby się na kawałki.
Problem z owiewką.
Kupiłem sobie przed wyjazdem dużą,
podobno jakąś super wytrzymałą. Faktycznie prawie nie czułem
wiatru, niestety była tak wytrzymała że podczas upadku w Namibii
nawet nie pękła, tylko się cała podrapała. W zamian wyrwała ze
soba zegary. Gdyby nie była tak zajebiście wytrzymała pewnie by
się połamała za to zegary by ocalały?
Bardzo fajną rzeczą jest zamontowanie jakiegoś zbiornika z wodą na dachu auta. Prysznic masz wtedy zawsze i wszędzie, oczywiście z ciepłą wodą. Jak ktoś chce przygotowywać własne posiłki lepiej nie stawiać na elektryczne grzałki etc. W wielu krajach prąd pojawia się rzadko i na krótko. Butle gazowe są zdecydowanie lepszym pomysłem. Warto mieć jakiez zapasy z jedzeniem, odłegłosci może i nie wielkie między miastami, ale czasami 100 km można jechac cały dzień. Przy takich drogach nie ma co liczyć na przydrożne stacje benzynowe czy bary :)
Ciuchy.
Jasne ciuchy są fajne na upały, ale nie da się
ich doprać po jednym dniu bez asfaltu. Jak się jedzie autem można
rozważyć zabranie jakichś kaloszy, łatwiej wtedy łazić po
kałużach na drodze badająch ich głębokość i konsystencję :)
Ciuchy na motor.
Gorąco prowokuje do zdjęcia kasku i
wszelkich ochraniaczy. W Kamerunie też tak robiłem ale pod
warunkiem że prędkość nie przekraczała 30 km, ale to chyba też
była głupota. Lepiej jednak nieco się posmażyć i spocić ale
uniknąć przykrych niespodzianek podczas gleby. Tak jakoś jest że
gleby nie da się przewidzieć i pojawia się zawsze w najmniej
spodziewanym momencie.
Komary i inne kąsajace syfy.
Warto mieć ze sobą moskitierę. Do smarowania używałem wanilii oraz różnych psikadeł. No cóż ale i tak nie dało się uniknąć kontaktu. Wygląda na to, że chyba i tym razem udało się uniknąć spotkania z malarią. My akurat od wielu lat uzywamy Malarone, jak każdy lek antymalaryczny to syf totalny dla organizmu ale może skuteczny...?
Opony.
To też ważna rzecz. W samochodzie chyba mniej bo
chyba są jednak bardziej solidne z natury. Fakt że Zbychu wydał
na nie sporo kasy i faktycznie widać że Afryka większego wrażenia
na nich nie zrobiła. Nie ma się tylko co podniecać że jak są
terenowe to się nie zakopiesz. Nie ma takiego bieżnika na
świecie, którego nie zalepiłaby afrykańska glina.
z
motorem jest nieco gorzej. Założyłem mocne terenowe opony i po
przejechaniu po gładkich europejskich asfaltach do samego Maroka
właściwie nie było na nich żadnego śladu. Swobodnie przejechałyby
kolejnych 20 tys. km. Natomiast od Maroka do Namibii jak ma się
szczęście i jest asfalt to jest on strasznie szorstki i zjada
opony w zastraszającym tępie. Nawet kamieniste bezdroża Konga i
Angolii tak opon nie zjadają. Szczególnie to widać po
tylnej oponie. Pewnie gdyby trzeba było przejechać jeszcze 1-2
tys. km musiałaby pęknąć. Już na piachach Angoli właściwie nie
zostawiałem za sobą żadnego wozrku na śladzie, opona bardzieć
przypominała slika niż tą którą zakładałem z 2 cm
bieżnikiem. Jak ktoś nie chce w buszu szukać sklepu z oponami do
motocykla to niech lepiej sobie zabierze coś na zmianę ze
sobą.
Poza plastikowymi paskami samozaciskającymi prawdziwą gwiazdą wyjazdu okazała się też Poxilina. Kiedyś była u Nas w TV nawet reklama tego kleju rodem z Urugwaju. Jest po prostu zajebista. Zaklei dziurę w akumulatorze, jak pęknie Ci jedyna łyżka którą masz to też owiniesz ja na około i łyzka jak nowa. Klei wszystko, zawsze i wszędzie. Na kolejny wyjazd wezmę sobie chyba z kilogram tej boskiej substancji.
Gdyby ktoś miał jakieś pytania i wydaje mu się że możemy coś mądrego doradzić służe kontaktem: zwyszomi@gmail.com
W następnym odcinku podzielimy się dalszymi obserwacjami.
PS1
Rozpocząłem proces uzupełniania wpisów zdjęciami. Trochę to jeszcze potrwa, wybieram dni losowo
PS2
Bark już właściwie nie boli, niestety szyję wciąż czuję i z obracaniem głowy wciąż jest kłopot. Jest sporo lepiej ale dodoskonałości jeszcze nieco brakuje
Archiwum
- wrzesień 2014
- sierpień 2014
- lipiec 2014
- czerwiec 2014
- maj 2014
- kwiecień 2014
- marzec 2014
- luty 2014
- styczeń 2014
- grudzień 2013
- wrzesień 2013
- czerwiec 2013
- maj 2013
- kwiecień 2013
- marzec 2013
- luty 2013
- styczeń 2013
- grudzień 2012
- listopad 2012
- kwiecień 2012
- wrzesień 2011
- sierpień 2011
- lipiec 2011
- czerwiec 2011
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Offroad (113)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Turystyka (3)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)