03.02.2013 22:07
Dzień trzydziesty ósmy: pustynia Namib i ...(sobota 2-2)
Najlepiej by było gdyby dzisiejszy dzień w ogóle się nie zaczął albo trzeba go było przespać. No cóż, ale kto mógł przewidzieć.
Był poranek i trzeba było dalej spać
Ale brama została otwarta więc w drogę
Dzisiejszy plan był prosty. Skoro się już jest na wybrzeżu szkieletów to bez sensu byłoby wrazać tą samą drogą, którą przyjechaliśmy. Wracając do głównej drogi Namibii trasą alternatywną jedzie się blisko miejscowości Sossusvlei, która słynie z niesamowitych wydm, które sobie troche chodzą po pustyni Namib.
Na południe od Swakopmud właściwie jest juz Namib, który dochodzi do samego oceanu.
W pobliżu osady a właściwie miasta Walvis Bay z piasku wyrastaja osiedla kolorowych domków.
W Walvis kończy się jako taka cywilizacja, droga odbija na
wschód i po kilkudziesięciu kilometrach wjeżdża się na
prawdziwy Namib.
Pomimo braku asfaltu, droga była całkiem dobra. W
porównaniu z drogami ziemnymi w niektórych krajach,
w których bawiliśmy była to prawdziwa autostrada.
Szkoda, że zapomniałem o słowach właściciela Naszej ostatniej
kwatery, który ostrzegał Nas że jadąc na wydmy trzeba
uważać na łachy luźnego piachu zalegające na drodze.
Zbychu kiedyś stwierdził, że motocykliści dzielą się na tych którzy już i na tych którzy będą leżeć. W dniu dzisiejszym zaliczyłem awans do pierwszej grupy.
Trudno znaleźć przyczynę, droga idealnie prosta, jechałem
koleiną po kołach samochodów, niestety był chyba jakiś
dołek, który maszyna równająca drogę zasypała
świeżym drobnym żwirem.
Z tego co pamiętam to tylko jak walnąłem kaskiem w glebę i
zacząłem fikać koziołki na tym żwirze. Koziołkując mówiłem
sobi enie jest źle bo wciąż jestem przytomny. W końcu sie
zatrzymałem, krótki test kończyn, wszystko się rusza tylko
jakoś tak dziwnie w uszach dzwoni.
Kask uratował mi dużo, a
może i nawet wszystko. Opatrzność chyba też w tym maczała dość
skutecznie swoje ręce. Prędkość była słuszna więc i skutki być
muszą.
Wstałem, wyjąłem kluczyki i aż mi się slabo zrobiło jak popatrzyłem na motor. Nie wyglądało to dobrze.
Nadjechali chłopaki i zaczęła się reinkarnacja motocykla w
kilku podejściach.
Zestawu narzędzi, który był w aucie nie
powstydziłby się niejeden warsztat, a kluczy bylo więcej niż w
całej dotychczas przejechanej Afryce. Ja zdecydowałem się na
rozwiązanie tradycyjne czyli sznurek i młotek :)
Tutaj się wyprostuje, tam stuknie a może
sznurkiem?
Skąd tyle tych kabli sie wzięło?
No cóż mistrzostwo świata to to nie jest, ale
kupy wszystko się trzyma.
Jeszcze mały tuning i gotowy do drogi
Co najważniejsze można powiedzieć wyszedłem z tego zdarzenia
praktycznie bez szwanku.
Troszkę gorzej przeżył to
mój motor, można nawet powiedzieć, że przeżyl to bardzo.
No cóż pewne elementy trochę oddzieliły się od reszty.
Odpadła szyba, lampa, zegary, które dodatkowo trochę się
stłukły.
Pierwszą rzeczą, którą zrobiłem to szybki test czy silnik zapala, oczywiście działa więc to jest najważniejsze. Trochę pooblatywały i popękały różne plastiki, mocno też ucierpiał lewy kufer (chociaż prawy też się mocno wytarł, to znak że motor też zaliczył salto), który wziął na siebie sporo energii, milimetrów zabrakło aby blacha od mocowania kufra wbiła się w zbiornik z paliwem.
Kiedy dochodziłem do siebie akurat z przeciwka nadjechał jakiś
motocykl, dosiadał go Fin, który nim jechał z Cape Town w
przeciwnym kierunku do domu.
Trochę chyba go wystraszyliśmy paroma informacjami, ale wyboru
nie miał.
Najbardziej zazdrościłem mu, pieknej, czystej i
jasnej kurtki. Biedak jeszcze nie wie, że za parę tygodni jej
kolor trochę się zmieni. Wymieniliśmy się uprzejmościami i
kontaktami i życzyliśmy dobrej drogi.
Dobra wiadomość jest taka, że akurat korzystał z usług tej samej firmy spedycyjnej, z której my zamierzamy skorzystać i opinię miał pozytywną.
A wracając do głównego wątku.
Niestety w miarę
upływu minut chyba adrenalina odpuszczała i zacząłem czuć to
czego wcześniej nie czułem. Najpierw szyja i cały kark,
który przestał się ruszać. Potem prawy bark i generalni
ecałe plecy. Z każdą minutą było gorzej. Nie mogłem wsiąść do
auto a co dopiero mówić o wejście na motocykl. Do wyboru
był nocleg i czekanie aż przestanie boleć albo podholowanie
chociaż z godzinkę, żeby ból chociaż trochę
odpóścił.
Szkoda po kilku kilometrach w Kamerunie
znowu odpadnie kilka kolejnych a tak chciałem pokonac cała drogę.
Z drugiej strony troche szkoda żeby chłopaki czekali aż sie
wykuruję. Po kameruńskim treningu załadunek motocykla poszedł
sprawnie, chociaz musze przyznać że nic nie pomogłem, ból
ściął mnie na maksa.
Jeszcze tylko obsikać miejsce tragedii i można jechać
:)
Cwaniaczek.
Pisząc to po paru godzinach, wiem,
że decyzja o uczepieniu motocykla na haku to była bardzo, bardzo
dobra decyzja.
Niestety po pamiętnym grzebaniu się w kameruńskim błocie po
raz drugi musiałem zgodzić się na holowanie motocykla. Decyzja
straszna bo Cape Town trochę ponad 1000 km, ale cóż
zdrowie trochę ważniejsze.
Żeby nie tracić czasu w
aucie przedyskutowaliśmy plan naprawy. Jedyna ciężka rzecz do
zrobienia to będzie przywrócenie odpowiedniego kształtu
lewej części kierownicy. No cóż najwyżej trzeba
będzie się przyzwyczaić, że w lewym ręku mam choppera a w prawym
GSa.
Dalsza droga do wydm minęła juz bez żadnych mocnych przygód.
Właściwie jedynym mankamentem jest to, że infrastruktury drogowej na pustyni nie ma zbyt wielkiej co poniekąd jest logiczne, bo jazda setki kilometrów po szutrach jest też atrakcją samą w sobie.
No właśnie szutry…. Było tak, zaczęły się szutry,
niesamowite wrażenie, wreszcie równe, bez dziur i muld.
Miejscami tylko tarka mocno dawała się we znaki. Frajda z jazdy
niesamowita, czuć, że koła płyną a nie trzymają się na
sztywno jak w przypadku asfaltu. Zarzucanie tylnym kołem i te
niesamowite ilości kurzu wyrzucane za sobą..
Super, super
super !!!
Wydawałoby się, że na pustyni wielkiego życia nie ma tymczasem
na zwierzaki trzeba było tak samo mocno uważać jak na normalnych
drogach.
Kilka fotek z serii: mieszkańcy pustyni
Namib
Po drodze dojechaliśmy do zwrotnika koziorożca. Tutaj widać
tabliczkę postawic można, szkoda że w Maroku tego nie wiedzą.
Chociaż może i dobrze bo zaraz bazar by tam zrobili albo
conajmniej bude z kebabem.
Bo z tyłu nie bardzo było już miejsce
Niestety to nie wynik treningów na siłowni a
jedynie bólu, który uniemożliwiał normalne
trzymanie rąk.
Droga do wyd jest długa, pełna kurzu, bardzo mało ludzi, ale
widoki juz tradycyjnie - zajebiste
Punkt Obsługi Podróżnych w wydaniu
namibijskim
Czasami po drodze są jakieś stacje benzynowe. Lepsze lub
gorsze, te działające i te które czasy świetności mają już
za sobą
Po kilku godzinach zaczęły dokuczać chyba mocno ponaciągane mięśnie na karku i bark. Zacząłem sie czuć jak jakis inwalida. Zdecydowanie odebrałem to jako niesamowitą lekcje pokory i znak, że do rajdu Dakar droga dla mnie jeszcze daleka.
Po drodze oczywiście znowu huśtawka temperatur, kilkanaście razy mieliśmy od 20 do 42 stopni, dosłownie co kilkanaście kilometrów zmiana, na koniec temperatura nie mogła spaść poniżej 35 stopni.
Po kilkugodzinach cięzkiej jazdy off road wreszcie
dojechaliśmy do parku z wydmami. Drzwi w biurze oczywiście
obsikane naklejkami :)
Droga była ciężka, ale za to widoki w 100% Nam to nagrodziły.
A zatem sekcja: wydmy w okolicach Sossusvlei
Ten rejon to piaszczysty fragment pustyni Namib z wielkimi piaszczystymi wydmami. Faktycznie widoki nieziemskie, krajobraz iście księżycowy. Na drodze mnóstwo oryksów, strusi i antylop. Nie wiem jak tym zwierzakom się żyje w tak niegościnnej krainie, ale widać jakoś dają radę.
Co dziwne w samym parku jest kilkadziesiąt
kilometrów dobrej asfaltowej drogi. Może to nagroda dla
wytrwałych ?
Próbowaliśmy wejść na najwyższą z nich
(wydma numer 42), prawie daliśmy radę, inni tutaj wlatywali na
lotniach, bo wiatr też jest niesamowity.
W pewnym momencie pojawił się dziwny, długi pojazd
który okazał się czymś w formie hotelu na
kółkach
Zanocować postanowiliśmy gdzieś w okolicach głównej
drogi więc trzeba było znowu parę kilosów przejechać
Chcieliśmy zanocować w miasteczku Maltahohe, ale właścicielem jedynego hotelu w mieście był bardzo nieprzyjemny Niemiec. Dodatkową atrakcją dla ew. gości są dwa pitbulle wałęsające się po hotelu, będące własnością owego dżentelmena. Jak cenę huknął to mało z krzeseł nie pospadaliśmy, jak zapytałem o upust to tak odpowiedział, że zawinęliśmy się błyskawicznie.
Zajechaliśmy zatem do Mariental, śpimy w różowym
hoteliku gdzie na wyposażeniu pokoju są jedynie biblia (tylko
nowy testament) i prezerwatywy.
Pora spać, po dniu niesamowitym. To będzie chyba najcięższa noc w moim zyciu, jakikolwiek ruch wymaga opracowania strategi i planu. Rozebrałem sie w lustrze dokonałem oględzin medycznych jakaś kośćcos dziwnie odstaje ale może coś spuchło. Rękoma ruszać się da więc będzie dobrze.
Się wsiądzie na motor, się wiatr poczuje, się wtedy wszytko poprawi
Komentarze : 3
Jesteś moim bohaterem.
Na prawdę.
Najważniejsze, że straty w komputerze pokładowym ograniczone i do wesela się zagoi.
A motocykl trochę śpachli dostanie i będzie nówka-sztuka nieśmigana.
Archiwum
- wrzesień 2014
- sierpień 2014
- lipiec 2014
- czerwiec 2014
- maj 2014
- kwiecień 2014
- marzec 2014
- luty 2014
- styczeń 2014
- grudzień 2013
- wrzesień 2013
- czerwiec 2013
- maj 2013
- kwiecień 2013
- marzec 2013
- luty 2013
- styczeń 2013
- grudzień 2012
- listopad 2012
- kwiecień 2012
- wrzesień 2011
- sierpień 2011
- lipiec 2011
- czerwiec 2011
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Offroad (113)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Turystyka (3)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)