24.01.2013 20:09
Dzień dwudziesty dziewiąty: problem, słowo klucz (24-1)
No cóż miało być tak pięknie a wyszło jak zwykle.
Byliśmy na barce ok 10, było trochę grzebania przy motorze i
samochodzie więc stwierdziliśmy, że czas do odpłynięcia spędzimy
na szykowaniu pojazdów do ostatniego odcinka wyprawy.
Nie za bardzo rozumiem dlaczego, ale zapadła decyzja o
konieczności umycia samochodu, oczywiście nie przez
chłopaków tylko przez „wynajętych ludzi”. Nie
za bardzo podobał mi się pomysł żeby wokół Nas pałętało
się nagle kilku miejscowych ze szmatami w łapach.
Długo nie trzeba było czekać, chłopaki szybko się zorientowali że wraz ze zmyciem brudu z auta zmyły się także aparaty fotograficzne Maćka i Zbyszka. No cóż strata materialna może i żadna ale trochę zdjęć zginęło. Na szczęście przez wiele dni zgrywałem zdjęcia na kompa, ale nie wszystko. Aparat Zbyszka był własnością Beaty więc teraz ma stresa jak się wytłumaczyć po powrocie z tej straty. Skoro czekają nas jeszcze ziemne odcinki w Angoli czy było warto?
Rada dla wszystkich wybierających się w te rejony. Nie ma takiej rzeczy i nie ma takiego miejsca, z którego coś by nie zginęło. Kiedyś ukradli Nam kamerę w Tanzanii i był taki sam kwas, wartość żadna bo stara i zniszczona tylko stracone zdjęcia bezcenne. Na szczęście nie był to Nasz główny sprzęt fotograficzny.
Trochę oskrobałem silnik z gliny, żeby miał lepsze chłodzenie,
bo wiatrak przecież nie działa. Udało się także naprawić prawy
handbar, który po kilku ostatnich dniach afrykańskich
bezdroży zaczął odłączać się od kierownicy. Jak widać tysiące
drgań potrafią rozwalić wszystko. Potem przyszedł czas
najważniejszej naprawy, czyli demontaż wiatraka i próba
naprawy. Demontaż się udał ale tylko po to by stwierdzić że dupa
blada, z tego wiatraczka już wiaterku nie będzie. Więc wyjazd z
Kinszasy będzie polegał na rozpędzaniu się i gaszeniu silnika, ew
popychaniu motocykla nogami. Z tym, że problem na razie wirtualny
bo w tej Kinszasie najpierw trzeba być.
Kinszasa, obiekt marzeń i westchnień
Holownik miał przypłynąć o 14tej , potem coś później,
potem zniknął właściciel barki, który wczoraj snuł Nam
wizję dzisiejszego rejsu do Kinszasy. Potem pojawił się
komunikat, że: problem, chyba no fuel w barce w Kinszasie i
tomorrow sir. Opadło mi wszystko, chyba nawet nie było sił i nie
było na kogo się denerwować.
Tymczasem życie na barce toczy sie dalej. Żona
gospodarza barki.
Gospodarz barki we własnej osobie, gdzieś nas
przepchają
Wcześniej jeszcze wkurzył Nas wczorajszy pomocnik Willy,
który za wczorajsza wypłatę za pomoc przyszedł nawalony
maksymalnie.
Willy w białej koszulce, krześle dał rady siedzieć
Zrozumiałem tylko że wybełkotał, że w Kinszasie będzie problem z powodu stempelków w Naszych paszportach. Daty się nie zgadzają, bo stempelek wyjazdu wczoraj a przyjazd dzisiaj? Trzeba było pójść to pograniczników i postawić nowy stempelek, pogranicznik pokręcił głową ale nowe daty przystemplował.
Z racji tego że kolejny termin odprawy do Kinszasy to jutro, będę musiał jeszcze raz kombinować u pograniczników.
W sumie przepłynęliśmy ok 10 m, zostało pewnie jeszcze 1990m do przepłynięcia. Niestety jak jutro nie odpłyniemy to dopiero będzie problem, bo jutro kończą nam się kongijskie wizy. Chyba będziemy musieli zostawić sprzęt na barce a sami pojechać zwykłą łódką. Oby do tego nie doszło.
Rozmawiałem z kimś z Kinszasy, nie bardzo wiem z kim ale
zapewniał że: ship tomorrow ten clock morning kinszasa good
. Zapytałem czy: promise, yes yes usłyszałem. Jak to się
mówi nadzieja matką głupich albo szczęśliwi czasu nie
liczą.
Dżwig, który Nas przeniósł na
barkę
Stare promy pasażerskie, wycofane z już z
pływania
Jedynym plusem dnia spędzonego na barce w oczekiwaniu na holownik jest niesamowita opalenizna. Niby siedzieliśmy w cieniu ale praca przy motorze wystarczyła.
Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu że wyjazd w te strony bez znajomości francuskiego nie jest dobrym pomysłem. O angielskim parę osób słyszało ale nikt go nie widział. Z drugiej strony prędkość nauki języków obcych w takich sytuacjach jest też niesamowita.
Co było robić zabraliśmy rzeczy i znów wylądowaliśmy w tym samym hotelu. Maciek przygotował obiad z 2 dań.
Prowadzę korespondencję z dealerem u którego kupiłem motor, żeby przysłać wiatrak, ale na razie czas ew. dostawy jest kosmiczny. Mam nadzieję że Daniel coś wymyśli i podeśle to jakoś szybko, w przeciwnym razie jak kiedyś gdzieś tą barką dopłyniemy to chyba przez duże miasta będziemy przejeżdżać nocą.
Reasumując sytuacja Nasza na razie jest jakby tutaj delikatnie powiedzieć raczej do dupy , zdecydowanie zamiast smażenia się na barce wolałbym zwiedzać Angolę. No cóż pożyjemy zobaczymy
Komentarze : 4
Same uzwojenia palą się rzadziej niż elektronika w wentylatorze wiec jest nadzieja. Potem trzeba będzie to uszczelnić i zabezpieczyć przed czynnikami zewnętrznymi.
Kolejny link jak to może wyglądać:
http://www.overclockers.com/forums/showthread.php?t=683048
Może to wyglądać np. tak:
http://h3.abload.de/img/delta_tfc1212de_pcb21e2p.jpg
http://img6.imageshack.us/img6/3426/a1200017.jpg
Odnośnie wiatraka, każdy ma w sobie zabudowaną elektronikę do regulacji. Można ewentualnie spróbować ominąć ją wpinając się bezpośrednio z akumulatora w uzwojenia wiatraka. Poskutkuje to tym że wiatrak caly czas będzie kręcił się z maksymalną prędkością. Ale to chyba lepsza opcja niż teraz.. Trzeba bedzie pamietać o rozłaczeniu go na postoju bo "zje" akumulator. Dokładne miejsce wpięcia sie w wiatrak mógłbym spróbować wskazać na podstawie zdjęcia płytki wentylatora.
Archiwum
- wrzesień 2014
- sierpień 2014
- lipiec 2014
- czerwiec 2014
- maj 2014
- kwiecień 2014
- marzec 2014
- luty 2014
- styczeń 2014
- grudzień 2013
- wrzesień 2013
- czerwiec 2013
- maj 2013
- kwiecień 2013
- marzec 2013
- luty 2013
- styczeń 2013
- grudzień 2012
- listopad 2012
- kwiecień 2012
- wrzesień 2011
- sierpień 2011
- lipiec 2011
- czerwiec 2011
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Offroad (113)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Turystyka (3)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)