Najnowsze komentarze
Mimo wszystko chciałbym aby odniós...
Mam nadzieje ze to pomylka. 1500km...
Przejechane 1000km to na motocyklu...
każdy kij ma dwa końce, chciałem z...
2widz-a co świeżej krwi chcesz się...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

10.01.2013 23:17

Dzień czternasty: w oku cyklonu (środa 9-1)

Pomału żarty się kończą. Już przy wjeździe do Mali pogranicznik puknął się w głowę kiedy usłyszał że chcemy odwiedzić  Mopti, Dogon County no i sławny gliniany meczet. Oczywiście pomyśleliśmy, że jesteśmy mądrzejsi i na pewno tam dotrzemy. Dzisiaj włączamy rano telewizor  i pokazują dziwnych kolesi jeżdżących po Mopti w pick-up przerobionych do jeżdżenia z ciężkim karabinem maszynowym. Więc chyba faktycznie pogranicznik chyba był lepiej poinformowany od Nas. My czuliśmy się poza tematem bo dopiero zamierzaliśmy dotrzeć do stolicy Bamako. Początek drogi był OK, tzn. jak zwykle wałęsające się zwierzaki po jezdni, ale przynajmniej był asfalt więc kozę zawsze można ominąć, a jak się nie uda to przejechać. 

W moje koło walnęło coś co akurat przelatywało w poprzek jezdni, trochę się zmieliło w szprychach i potem wylazło z drugiej strony.

Dojeżdżamy do Bamako, jest bramka do opłaty za drogi (moto za free), po czym zjawia się żołnierz i karze chłopakom zjeżdżać na bok. Oświadcza że w Bamako jest akurat zadyma i trzeba czekać aż się uspokoi. Mnie akurat przepuścili, chociaż musiałem jechać przez jakąś wiochę bo droga była zagrodzona kamieniami. Wróciłem do chłopaków, pogadałem z pogranicznikiem i pozwolił jechać. Powiedziałem że jedziemy do Burkiny a nie do Bamako.
- A jak do Burkiny to OK.

To nic że nie da się dojechać do Burkiny nie przejeżdżając przez Bamako.


Podobny model biznesowy jak u Nas. Stacja benzynowa w pobliżu centrum handlowego.


Przedszkole malijskie

Strasznie się dziwiliśmy o co chodzi z tymi kamieniami na drodze, zaraz się wyjaśniło.

Już zaczynamy się rozpędzać po czym z za zakrętu pojawia się kolejna blokada z kamieni, a przy niej kilkudziesięciu młodzików mocno na mnie wymachujących (akurat jechałem pierwszy) Ledwo wyhamowałem, obleźli mnie dookoła i ani w przód ani w tył. Strasznie krzyczeli i mimo że nie rozumiałem, było jasne że nie są to okrzyki przyjaźni malijsko-polskiej. Pomału, spokojnie  zacząłem uściskiwać kolejne ręce i emocje w tłumie nieco zaczęły opadać. W końcu pokazali gdzie należy jechać w pole żeby ominąć ich blokadę. Czy się baliśmy? Na strach chyba nie starczyło czasu. Tak szybko wjechaliśmy że była tylko adrenalina. Lepiej szczegółów nie pisać bo bliscy czytają. Jak wrócimy dopiszemy.

Udało się. Potem kolejne blokady ale właśnie rozpędzane przez wojsko. Pojawił się tez czołg, który skutecznie ostudził emocje tłumu. Trzeba było tylko wymijać  palące się jeszcze opony na jezdni. Po drodze wyminęły nas kolejne posiłki wojska, nawet z bronią przeciwpancerną + delegacja mediatorów z Burkiny. Poznaliśmy bo widzieliśmy ich rano w TV.


Gdzieś na miejscowym targu

Dojechaliśmy do Bamako i tutaj przeżyłem jedne z najdłuższych 10 minut w moim życiu. Generalnie w Bamako było już OK tzn. mnóstwo opon na ulicach już się wypaliło, pozostał po nich tylko proszek  i druty. Przejechaliśmy olbrzymią rzekę Niger i już mieliśmy wyjeżdżać z Bamako, gdy nagle zgubiłem chłopaków w lusterku. Akurat był jakiś jednokierunkowy zjazd do innej drogi, ale kilku motorowerzystów dogoniło mnie i gestykulowali że z moimi „friendami problem”. Do tego wszystkiego z mojego motocykla zaczęła się nagle wylewać benzyna przez korek wlewu, mimo że ten był akurat dobrze zamknięty. Gdzieś stanąłem, motor ociekał benzyną, a ja nie wiedziałem co zobaczę jak wrócę się za zakręt.

Poszedłem.  O czym myślałem idąc na poszukiwanie chłopaków lepiej nie mówić i nie pisać. Tymczasem okazało się że chłopaków na motorowerze dogonił jakiś policjant i uparł się na mandat. Więc tłumek gapiów na skrzyżowaniu to nie był żaden incydent a jedynie obserwacja negocjacji chłopaków z władzą. Podobno Pan władza się wku.. bo nie zareagowali na jego gwizdek. Można sobie wyobrazić, wokół mnóstwo klaksonów, ruch jak w Sajgonie, człowiek ma łeb kwadratowy i własnych myśli nie słyszy a ten się z gwizdkiem dopiepsza. Stanęło na tym że Pan Władza ma trójkę dzieci i potrzebuje gadżetów x3.

Przy okazji co warto zabrać ze sobą. Szwagier wytropił przed wyjazdem jakąś hurtownię chińskiego badziewia do 5 PLN w Raszynie. Nie wiem gdzie to w Polsce opylają ale w Afryce robi to furorę. Badziewne długopiśiki, jakieś samochodziki no i trochę cukierków. Z tym że tutaj są nieco trochę inne zwyczaje. Dla przykładu na granicy z Mali siedzi 3 urzędasów, Zbychu wyjmuje 3 badziewne laserki i daje kolesiowi, ten zamiast się podzielić chowa wszystko do swojej szuflady, inni kolesie są maksymalnie wkurzeni. Nie wiemy czy na Zbycha czy na swojego kolegę.

Chłopaki udobruchali Pana Władzę i poszedłem do motoru. Pod motorem kałuża z benzyny ale sytuacja była mocno stresująca, poza tym żar lał się z nieba więc w stroju motocyklisty nie był to czas na naprawę. Paliwa było jeszcze trochę więc postanowiliśmy jak najszybciej opuścić posrane Bamako. Wacha zaczęła kipieć z korka wlewu, jakiś totalny kosmos. Nigdy w życiu nie widziałem żeby mając niepełny bak benzyna wylewała się korkiem wlewu. Jakieś podciśnienie się zrobiło bo nawet benzyna się wylała z kranika łączącego dodatkowy zbiornik z głównym.

Skąd leci te cholerne paliwo?

Jest na to oczywiście prawo Murphy’iego , że jak coś ma się popsuć to popsuje się w najmniej odpowiednim momencie.

Wyjechaliśmy, stanęliśmy w cieniu podłubałem i nagle wszystko samo się naprawiło. Potem zrobiliśmy sobie piknik w sawannie, przy okazji trzeba było naciągnąć łańcuch.


Gdzieś w malijskiej wiosce


Kamień, który pojawił się na środku podwórka


Prawie Aniołek :)

Potem poszło już gładko, tzn z racji na kłopoty po drodze zostało nam 200 km do hotelu, nocleg w sawannie odpadał bo akurat mocno i często się paliła. Wolelibyśmy się smażyć na słońcu a nie być usmażeni w nocy.

Więc była ostra jazda w ciemnościach do miasta Sikasso w pobliżu Burkiny Faso. Pojawił się super zajebisty hotel, już sobie zacząłem wyobrażać, dopóki Pan na recepcji nie zdradził nam ceny. Obeszliśmy się smakiem i nocujemy w hotelu Tata, no cóż, warunki jak to w Afryce.

Najlepiej kąpać się w ubraniu wtedy pranie też jest z głowy

To był ciężki dzień i chyba cieszymy się, że jutro opuścimy Mali, które kiedyś było oazą spokoju ale teraz dobrze ponad połowa kraju jest pod okupacją lokalnych watażków.

A drugiej części mieszkańcy wyrażają dosadnie swoje niezadowolenie z zaistniałej sytuacji blokując drogi i wszystkich, którzy chcą akurat jechać traktują jak sprawców swoich wszelkich nieszczęść.

Mimo to myślę że egzamin z negocjacji  został dzisiaj zdany.

Ufff….

Pozdrowienia dla Beaty, która akurat zachorowała.

Komentarze : 1
2013-01-16 15:45:35 radekG

Polska nie wyklucza udzielenia wsparcia Twojej misji Zbyszku :)

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,13240013,Sikorski__Polska_wysle_misje_wojskowa_do_Mali.html#BoxWiadTxt

  • Dodaj komentarz