Najnowsze komentarze
Mimo wszystko chciałbym aby odniós...
Mam nadzieje ze to pomylka. 1500km...
Przejechane 1000km to na motocyklu...
każdy kij ma dwa końce, chciałem z...
2widz-a co świeżej krwi chcesz się...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

01.09.2014 19:44

Dzień 36. Pożegnanie z Afryką. (ver. 1.0)

Nigdy jeszcze tak rano nie byłem zmęczony. Ale z drugiej strony chęć opuszczenia tego egipskiego pierdolnika był jeszcze większa. Pierwotny plan był taki by z Nuweiby przeprawić się do Jordanii a potem dopiero do Izraela, ale Rafał jakoś ma już dość zwiedzania więc nalegał aby dawać od razu do Izraela. W Jordanii parę razy już byłem więc tylko szkoda Wadi Rum bo chyba tylko tego nie widziałem, ale czuję że tam jeszcze kiedyś wrócę.

Do Nuweiby jeszcze jako tako, chociaż egipskie zamiłowanie do frezowania dróg jest wielkie i uważać trzeba mocno. Ale od Neweiby do Taby to już widać, że kraj się kończy, myślałem, że off roadu już nie będzie, a tutaj i tarka i trochę piachu jeszcze było.

Rano w naszym hotelu jedzenia nie było, do Taby było 200km, a stres czy znowu będą zawracać, był na tyle duży, że żołądek był mocno ściśnięty, że adrenalina skutecznie apetyt zablokowała.

Wjechaliśmy wreszcie na granicę. To dziwna granica bo mogą z niej korzystać wszyscy poza Egipcjanami, stąd może i taki porządek na niej (jak na warunki egipskie). Taki mały test na absurdalność przepisów w tym kraju wykonałem. Egipt to poza Chinami chyba jedyny kraj, w którym do pojazdu dostajesz tablice rejestracyjne. Uważam to za debilizm więc sobie je schowałem do torby i tyle. Bo wg nich to w motorze należy je przyczepić z tyłu ale i z przodu, pewnie na głowie, albo może na klacie przyspawać. I nie myliłem się, tyle razy mnie kontrolowali i tylko raz o tablice koleś pytał, ale usłyszał, że nie pokarzę, bo mam głęboko schowane, podałem mu ich numer, akurat zły bo nie pamiętałem, ale jakoś to w niczym nikomu nie przeszkadzało. Na granicy przyszedł kolejny kretyn egipski tym razem celnik i wypiepszył wszystko na ziemię, pewnie bał się, że ten ich dobrobyt chcemy im w kufrach wywieźć. Zanim się znowu człowiek spakował kolejna godzina minęła. Potem jeszcze wizyta na policji, celem oddania tablic, potem paszporty i się z Egiptem pożegnaliśmy po 2 godzinach. Była 13 jak stanęliśmy w kolejce do bramy, na której powiewała gwiazda Dawida. Wstępna rozmowa zakończona, motory odstawione do prześwietlenia, bagaże na wózek i rozpoczął się proces sprawdzania. Potem było przesłuchanie, tak ze 2 godziny, Rafał już chciał do ambasady dzwonić, bo myślał że mnie zjedli. No cóż wyjazdy z roboty do krajów arabskich chyba swoje zrobiły i liczne pieczątki z tamtego rejonu mocno ich zainteresowały.  Ok 16ej dostaliśmy prawo wyboru kanapki i picia z miejscowego sklepiku, państwo Izrael sponsorowało i o 18ej mogliśmy przekroczyć bramę Welcome to Israel. No cóż jedyne 7h i granica przekroczona.

Dojechaliśmy do Elatu i nastąpiła seria szoków. Szok nr. 1 to ceny. Jak się wjeżdża z Egipty gdzie paliwo po ok 30 centów do Izraela gdzie litr 2 USD to trudno się nie dziwić. Wszedłem do sklepu i nie wiedziałem co złapać. Tyle nabiału i warzyw to ja dawno nie widziałem. Jak się idzie w takim stanie na zakupy to można wydać fortunę. Co za kolacja z kanapkami była to poezja, był ogórki kiszone, cebulka, wędlinka, pomidorki och … miodzio jednym słowem. Jeszcze basen z zimną wodą, kolejne miodzio. I ten porządek, i cywilizacja i tak jakoś normalnie.

Dla takich chwil warto było się pomęczyć tych 30 parę dni.

No i jak by nie było pożegnana została Afryka, kolejna gęsia skórka się pojawiła. Trochę tylko ludzi dużo, bo weekend akurat i środek sezonu.

Dystans: 250 km. Total: 14 662 km.

Czas: 11h

Komentarze : 0
<ten wpis nie był jeszcze komentowany>
  • Dodaj komentarz