24.08.2014 09:29
Dzień 33. Lepiej tytułu nie podawać (ver. 2.0)
..bo trzeba by użyć słów mocno niecenzuralnych. Tak jak pisałem wcześniej zawsze było tak, że ludzie z Sudanu do Egiptu (lub na odwrót) płynęli promem, a ich pojazdy w okolicach +/- 1 dzień pokonywały tą samą trasę na takiej śmiesznej barce, która szybka nie jest i zamiast w 1 dzień trasę pokonywała w 2-3 dni. Było zatem tak, że czasami trzeba było na graty poczekać dzień lub dwa. Ale… ale teraz cały czas otwierają przejście drogowe na tej samej trasie. I otwierają je już drugi rok tylko, że chyba wygląda na to, że to już faktycznie ostatnie dni tych kultowych przepraw przez zbiornik Nassera. Efekt jest tego taki, że firma, która tą całą żeglugę obsługuje boi się, że będzie musiała wysłać barkę na pusto w jedną stronę, więc kombinują z nią na maksa. Co to oznacza dla podróżujących z własnym pojazdem … kłopoty, a nie tyle kłopoty co wręcz wymaganą Hiobową cierpliwość w oczekiwaniu. Już w naszym hotelu w Wadi Halfie spotkaliśmy w sumie ludzi od 3 samochodów, którzy czekali już od 2 dni chyba (czyli od piątku). W poniedziałek im powiedziano, że barka z Aswanu wypłynęła. Jak wypływaliśmy we wtorek ok 17 z WH to po godzinie płynięcia się z nią minęliśmy, czyli na logikę, najpóźniej w środę ludzie powinni dostać swoje auta, ale …. Ale to jest Sudan i tutaj nikomu się nie spieszy więc wczoraj się dowiedzieliśmy, że barka z ich samochodami ma być rozładowana do końca dnia a jak nie … a jak nie to dopiero w niedzielę, bo w piątek i sobotę to nikt nie pracuje, bo przecież weekend.
A dlaczego piszę o tych spotkanych, nieco przypadkowo ludziach? Otóż dlatego, że jak rozładują ich graty to wtedy pojawia się realna szansa na załadowanie Naszych motorów i wreszcie odpłynięcie barki z Sudanu do Egiptu. Ale kiedy to nastąpi … któż to wie.
W sumie to nawet i nie ma się co denerwować, natomiast takie opóźnienie totalnie rozwaliło jakikolwiek harmonogram tego wyjazdu. Ja póki co pracuję u kogoś, a nie na swoim i urlop ma to do siebie, że nie jest z gumy i tracenie dni na bezsensowne czekanie w syfiastym Aswanie jest mocno bez sensu.
I szkoda, że nie uda się przyjechać do domu tak za jednym razem, była by znowu „gęsia skórka”, ale cóż głową muru nie przebijesz, a na motorze jeziora nie przepłyniesz. Założę się o dużą kasę, że finał będzie taki, że kiedy nasze motory w końcu pojawią się w Egipcie, to akurat otworzą przejście. Bo wszyscy są tutaj tym faktem mocno podnieceni i wychodzi na to, że 25 sierpnia to będzie właśnie ten dzień.
Jeszcze ten cały Mazar nas mocno wkurzył, bo jest totalnym matołem. Tak to już bywa kiedy nie bardzo ma się konkurencję. Wygląda na to, że jest tutaj jedynym fixerem i faktycznie po porcie porusza się jak po własnym domu, a wymieniając jego imię wchodzisz do portu nawet bez paszportu. Koleś podaje telefon, którego nie odbiera, ma maila, którego nie czyta, na szczęście ma brata w Chartumie (Midhata), który go raz na jakiś czas opier…. I do pionu stawia. Więc jak chcieliśmy pogadać z Mazarem, to trzeba się było umawiać przez brata. Kiedyś nieopatrznie dorwałem jego rzeczywisty numer więc przez chwilę odbierał, ale potem jak już wiedział do kogo numer należy to znowu zlewka. I tak samo mają wszyscy „turyści” z pojazdami. Ani go nie prosiliśmy, ani nic więc po jaką cholerę opowiadał najpierw jakieś dyrdymały o załadowaniu motorów na prom, wystarczy na prom spojrzeć żeby było wiadomo, że tam rower ledwo się kolesiowi zmieścił. A motory to chyba przez komin. Jak mu powiedziałem, że chyba minął się z prawdą, to zaczął kręcić, że niby prom jakiś ponton miał za sobą ciągnąć. Kiedyś coś o takim wynalazku słyszałem więc nie jestem w stanie ocenić na ile znowu bujał w obłokach. A trochę bujał bo stwierdził, że pontonu nie podczepiono ze względu na fakt, że prom będzie przeciążony bo ma być na nim ok 570 osób. Chyba w całym miesiącu, bo jak było 150 to wszystko. Potem zaczął coś piepszyć, że barkę w godzinę rozładują i w pół załadują. Idiota. Jakby powiedział, chłopaki wygląda, że trzeba będzie czekać tydzień to OK, człowiek by sobie wszystko jakoś zaplanował i nie było by problemu, a tak to trzeba się samemu domyślać.
To tyle narzekania na sprawy organizacyjne.
Podróż promem coś magicznego w sobie miała także.
Patrzyliśmy z promu na znikające nabrzeże i na stojące na nim
Nasze motory. Mazar obieca, że je ładnie na barkę załaduje. Jak
nie masz wyboru to łykasz wszystko. O promie chodzą
przeróżne opowieści, np.: taka, że najlepsze miejsca są na
decku pod łodziami ratunkowymi, ze względu na dostępność cienia.
Fakt, cień jest ważny bo słońce mózg wypala po godzinie,
ale my poszliśmy w okolice mostka. Z drugiej strony wyboru nie
było, bo matoł Mazar, kazał na siebie w porcie tyle czekać, że
wszyscy zdążyli już dawno wsiąść i zająć najlepsze
miejscówki. Tym co słyszeli, że na promie są kabiny,
wiadomość potwierdzam, ale mieszkanie w kabinie jest krokiem
raczej największej desperacji.
Kilka klimacików
portowych:
W Sudanie niepełnosprawni wsiadają ostatni.
Jak ktoś ma dużo gratów to jest do dyspozycji taksówka bagażowo-osobowa :)
Zacząłem więc od wizyty na mostu, poprzybijałem piątki z big kapitanem, ze small kapitanem i innymi jeszcze kapitanami. Po paru minutach, mogliśmy przerzucić klamoty na niezamieszkany deck przed mostkiem, na który wstęp miała tylko załoga. I bylo to swoiste pole-position. A po kolejnych paru minutach, grzecznie już leżeliśmy na tym decku, na jakiejś macie mając 1/3 deck tylko dla siebie.
Po jakimś czasie przyszedł kolejny kapitan, tym razem sławny srebrono-usty, znany w necie z tego, że próbuje za wszelką cenę wysępić jakąś kasę od białasów. Zaczął wymachiwać łapami, że tu nie można itd. i żebyśmy się zabierali. No to ja do niego: wal się matole, bo big kapitan nam pozwolił a Ty ze swoim srebrnymi zębami to możesz mu naskoczyć. Poleciał zaraz się pożalić na nas, ale widać urok nasz osobisty wszystkich oczarował, bo srebro-usty więcej nam w drogę nie wchodził.
Prom miał odpłynąć o 15-ej, ale to się chyba jeszcze w jego historii nigdy nie zdarzyło. My mieliśmy zaledwie 2h opóźnienie. Wyglądu promu i jego zawartości lepiej nie opisywać. Najlepiej do jego wnętrza w ogóle nie zachodzić. Wyszczeć się przed wejściem na pokład i powtórzyć potem to samo w Aswanie.
No i w drogę
Po kilku godzinach minęlismy kultową barkę dzielnie płynącą z prędkością żółwia, nosiąca na grzbiecie pojazdy Naszych znajomych z Wadi, a która to w drodze powrotnej dzielnie będzie wiozła Nasze motory.
Wiadomość dla Zbycha: kuchnia na promie identyczna z tą w pociągu przemierzającym Tanzanię z Mwanzy.
Na wejściu zabierają wszystkim paszporty, obiecując że oddadzą za parę godzin. Oddają wszystkim, poza białasami. Nasze zabierają do jakiegoś domku w Aswanie, gdzie potem Ci je oddają. Jedyną sensowną rzeczą jest to, że w sumie prom odpływa na noc, więc po jakimś czasie słońce już nie parzy, i robi się ciemno. I niebo pełne gwiazd. A ty leżysz sobie na dziobie a wokół Ciebie tysiące gwiazd, migających, spadających, widok nie ziemski. I za każdym razem jak się budzisz w nocy to przez chwilę na ten widoczek trzeba sobie jednak popatrzeć.
Dla tego widoku naprawdę warto było z tego promu skorzystać.
Niestety mijaliśmy Abu Simbel trochę daleko więc fotka szkoda mówić
Wchodzisz na pokład to brniesz po kostki w starych biletach, potem zapoznajesz się pokojem restauracyjnym, w ramach biletu dostajesz prawo do jednego posiłku więc jeszcze tutaj wrócisz. Wracasz zresztą częściej bo dopóki słońce się nie schowa, colę i wodę pijesz litrami. Na szczęście ceny w miarę normalne, a nie tak jak u Nas, że od razu butelka byłaby po 10 złotych. Po zapadnięciu mijasz Abu Simbel po lewej stronie i masz zwiedzanie za darmo bo posągi stoją akurat zwrócone w stronę jeziora, a stateczek płynie bardzo blisko.
Do pokonania jest 380km i owemu okrętowi zajmuje to około 18
godzin.
Z tym, że Nam zajęło więcej bo po dopłynięciu do celu,
kilometr przed portem staliśmy jak matołki 2 godziny w pełnym
słońcu, bo przypłynął jakiś lekarz i sprawdzał wszystkie dzieci,
czy chore nie są? Przy najmniej coś takiego Nam tłumaczono.
W końcu dopłynęliśmy i zaczęło się... Jakoś tak już jest że niektóre nacje z myśleniem logicznym są na bakier. Drzwi wąskie, ludzi full, a jeszcze co poniektórzy stwierdzali, że zawrócą z walizkami by np.: przez chwilę jeszcze posiedzieć. Wrzaski, krzyki, kłótnie, istna Sodomia i Gomoria, jak mawiał mój kolega kiedyś.
Na nabrzeżu czekał na Nas Kamal, odpowiednik Mazara na ziemi egipskiej, ale na podstawie relacji naszych znajomych z WH oferujący wyższy poziom usług własnych. Faktycznie moc w porcie pokazał. Pomimo, że ze statku zeszliśmy prawie jako ostatni, formalności zakończyliśmy jako pierwsi. Wiele z papierami się zrobić nie dało, bo do wszystkiego potrzebne są fizyczne motory. Zamieszkaliśmy zatem w hotelu pod szumną nazwą New Abu Simbel za niecałe 20 USD przy samym Nilu i czekamy. W samym porcie w Aswanie klimacik niezły, jak to w prawdziwym porcie. Zacząłem wymieniać kasę, a skończyłem jako handlarz papierosami na czym nie powiem trochę zarobiłem, no cóż życie pisze różne scenariusze.
Jaki Egipt jest pewnie każdy wie, ale mi przez pierwszy dzień wydawał się totalną cywilizacją. Wreszcie sklepiki, gdzie są zimne napoje. Zamówiliśmy coś do jedzenia, a tutaj podają widelce, i jak o jakąkolwiek sałatkę czy warzywa poprosiliśmy to nie robili głupich min tylko podali. Taki to człowiek szok cywilizacyjny przeżył mały, chociaż po jakimś czasie prawdziwość egipska jednak się przebiła.
Kamal, o dziwo telefon odbiera, ba nawet sam dzwoni. Jak mówi że przyjdzie o tej i o tej godzinie to przychodzi. Owszem czasami jak my się spóźnimy to Kamil jak tak już najarany dobrym ziołem, że nie bardzo kojarzy, ale jak się spotkamy o odpowiedniej porze to wszystko jest OK. Z jego relacji wynika że motory dopłyną w przyszłym tygodniu. Więc chwilowo podróż zostaje zawieszona, bo nie ma sensu pisać, że dzisiaj wstałem o tej i zjadłem o tamtej. Akcję wznowimy jak motory dotrą i formalności zostaną załatwione. Trochę szkoda bo do morza śródziemnego zostało raptem 1000 km i szkoda, szkoda że nie dało się zakończyć jazdy na jakiejś sympatycznej plaży. Ale cóż na pewne rzeczy wpływu się nie ma.
Jeszcze tylko drugiego dnia czekania, wycieczkę do Luxoru sobie zrobiliśmy, poznając niejako od środka atmosferę panującą we wnętrzu dobrze nam znanego pojazdu marki Toyota Hiace. Cóż, delikatnie mówiąc drogi w Egipcie nie porażają. Oczywiście jak ktoś śmiga po Egipcie autokarem z klimą to tego ani nie widzi ani nie czuje. Nawet jest tak, że de facto główna droga w Egipcie (północ-południe) nie jest w całości asfaltowa, a to już zalatuje tandetą. Poza tym stan dróg jest bardzo słaby, znowu pojawiły się hopki, których celem jest zabić tego co się zapomni.
Widoczek na Luxor
W dolinie królów tłoku nie było :)
Z Luxoru wracaliśmy już po zmroku i była okazja zaobserwować
jak wygląda operowanie światłami podczas wymijania się z autem.
Tego się nie da opisać światłami, to trzeba zobaczyć i przeżyć, a
jak widzieliśmy nie wszystkim się to udaje. Siedząc przy oknie
busika, pierwszy raz w życiu musiałem po zmroku siedzieć w
okularach przeciwsłonecznych, co mogło wyglądać śmiesznie, ale
było za to skuteczne.
Tutaj jest tak albo jadę bez świateł,
albo zapalam wszystko co mam.
Komentarze : 2
Jazda bez świateł przez pustynię ma dla mnie sens nawet. Otóż jadąc na światłach widać tylko to co światła dają radę ogarnąć, a dalej nic. Bez świateł widać dużo dalej i dookoła jak jest ładne niebo ;)
''Załatwiliśmy'' sobie kiedyś busa z Sousse do Tunisu i gość miał być rano o 10.00. O 11.00 nie ma go więc dzwonimy. Odbiera po 2 godzinach w końcu i mówi ,że sprawa jest oczywiście nadal aktualna. Jak to, pytamy wtedy on wyjaśnia, że w Tunisie jest burza i teraz się nie da jechać...
Archiwum
- wrzesień 2014
- sierpień 2014
- lipiec 2014
- czerwiec 2014
- maj 2014
- kwiecień 2014
- marzec 2014
- luty 2014
- styczeń 2014
- grudzień 2013
- wrzesień 2013
- czerwiec 2013
- maj 2013
- kwiecień 2013
- marzec 2013
- luty 2013
- styczeń 2013
- grudzień 2012
- listopad 2012
- kwiecień 2012
- wrzesień 2011
- sierpień 2011
- lipiec 2011
- czerwiec 2011
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Offroad (113)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Turystyka (3)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)