Najnowsze komentarze
Mimo wszystko chciałbym aby odniós...
Mam nadzieje ze to pomylka. 1500km...
Przejechane 1000km to na motocyklu...
każdy kij ma dwa końce, chciałem z...
2widz-a co świeżej krwi chcesz się...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

16.08.2014 19:25

Dzień 30. Uff ... jak gorąco (ver. 2.0)

Jeszcze parę słów o Naszym hotelu. No cóż jak to Pan właściciel stwierdził: Nile is in transit. Co oznacza że wody z kranów lepiej nie odkręcać bo woda z nilu jest pełna osadów i z kranu leci brązowa breja. Więc pozostało rozwiązanie tradycyjne z miseczką i beczką. :)

 

Tak dla wrażenia. Znowu chcemy zdążyć przed gorącem więc o 7 rano zapalam motor, ale za nim to robię patrzę na temperaturę oleju w silniku po nocy, lekko ponad 40 stopni. Jedziemy więc w porannym chłodzie przy mniej niż 35 stopniach jest milutko. Ale wszystko co dobre to się szybko kończy więc po godzince mamy już znajome 42 stopnie. Nawet ta temperatura nie jest taka zła, ale najgorszy jest gorący wiatr, jak zawieje to aż w palce parzy, a jadę w rękawiczkach bez palców. Tym razem odcinek przez pustynię do Dongoli o połowę krótszy od wczorajszego więc jakoś szybko minął. Most na Nilu w Dongoli

 

W Dongoli zapodaliśmy sobie śniadanie. Powiem tak jak ktoś po powrocie zaproponuje mi jajecznicę to chyba zabiję. Czekam kiedy tylko na widok kolejnej jajecznicy zacznę wymiotować. Żeby to zrozumieć trzeba by ją spróbować.

 

 

Dalej jest lepiej bo wzdłuż Nilu, a co za tym idzie są ludzie i wioski raz na jakiś czas. Bardzo fajną rzeczą w Sudanie jest ustawianie w wioskach przy drodze wielkich glinianych dzbanów napełnionych wodą, umieszczonych w zacienionych pomieszczeniach, trochę coś jak u nas stare przystanki PKSu. I nawet miałem już ochotę kiedyś się zatrzymać i się napić. I chyba dobrze, że tego nie zrobiłem.

 

Zatrzymaliśmy się w końcu w takim miejscu ale dzbany były puste poszedłem więc do wioski po coś do picia, pijemy a tu przyjeżdża dostawa wody do dzbanów. No cóż wlewana woda jest prosto z Nilu, a Nil w tym okresie niesie tyle mułu, że jest po prostu brązowy. Pewnie jak trochę postoi w dzbanie to osad osiądzie, ale i tak ciarki przechodziły jak ludzie to pili. Wylać sobie na głowę taki garnuszek wody to czysta przyjemność, ale picie to chyba nie na nasze żołądki. Po drodze mijamy wioski Nubijskie

 

Do Wadi Haify (skąd odpływa prom we wtorek) nie ma się co spieszyć bo to wioska zwykła i podobno nie porywa urokiem swym, więc po drodze kombinowałem z jakimś miejsce na nocleg najlepiej nad rzeką. No i się chyba udało super.

 

Nocujemy w nubijskiej wiosce Abri, u gościa który rozkręca interes „hotelowy”, zbudował taki nubijski pensjonacik (jest tabliczka przy głównej drodze). Gość porzucił pracę w Chartumie i wrócił do swoich korzeni. I wszyscy tutaj mówią że są Nubijczykami a nie jakimiś tam Sudańczykami, tak akurat wyszło, że teraz mieszkają w państwie Sudan.

 

 

No cóż warunki noclegowe do prawdziwych turystów, ale trzeba przyznać że wprawdzie baaaardzo skromnie, ale za to baaaaardzo czysto. No i cena promocyjna bo tak ze 12 USD za pokój.

 

Chciałem zacząć od prysznica, ale leci woda koloru brunatnego i w temperaturze chyba 50 stopni, więc tylko się pochlapałem. Ale czekam do wieczora żeby wskoczyć do Nilu na małą kąpiel. Pan właściciel zapewnia, że krokodyli na bank nie ma bo podobno lubią spokojną wodę, a tutaj akurat często łódki kursują na drugi brzeg.

 

Generalnie miejscówka super, za oknem chlupie sobie Nil.

 

Jak w pokoju otworzy się drzwi i okno to nawet jest jakiś przewiew i da się poleżeć. Bo tak naprawdę to poza zwiedzaniem wioski to tylko leżymy bo nic innego nie da się robić.

 

Może to i dobrze tak się wyspać prawie po miesiącu ostrego zwiedzania i jeżdżenia. Chyba wszystkim zaimponowałem kiedy z kufra wyciągnąłem składaną miskę i zrobiłem pranie, bo ustaliłem gdzie jest bańka z wodą białą i o temperaturze takiej, że ręka się nie poparzy.

 

Fajnie jest, że tym razem przy naszej miejscówce toczy się jakieś życie i jest coś do kupienia.

 

 

 

 

Zaletą pogody w Sudanie jest natomiast schnięcie ciuchów w 5 minut. Ilości wypitej wody przypominają mi moje przejażdżki rowerowe po Europie. Pijesz i pijesz i nic po par minutach znowu pijesz. A fizjologicznie jest tak że jak raz zrobisz siusiu z rana to jest fajnie pozostałe litry wypacasz w chwilę. Niestety nie ma jeszcze tutaj prądu, ma być za jakiś miesiąc więc generator uruchomią wieczorkiem. Poza tym Sudan będzie mi się chyba kojarzył jeszcze z muchami, które najbardziej przeszkadzają w odpoczynku. Znowu przypomina mi się dzieciństwo, kiedy jeździło się do dziadków na Podlasie i tam w gorące dni też była walka z muchami. Tylko tam było ich 5 a tutaj 500 ale brzęczą tak samo. Przy okazji okazało się, że Nasz gospodarz jest kolegą naszego magika od promu Mazara i podobno Mazar jakoś wyczuł, że będziemy tutaj nocować bo dał już cynk, że podobno jest zgoda na załadunek motorów na prom. No zobaczymy jak będzie. Oczywiście miało być inaczej, bo przejście drogowe jest skończone i gotowe od roku, ale jakoś nie może doczekać się otwarcia, przed wyjazdem zapewniano, że na bank w połowie lipca, teraz widziałem w necie, że to miało być 12 sierpnia a teraz że za parę dni. Ale tutaj czas odmierza się innymi jednostkami. Znając swoje szczęście to będzie, że jak dopłyniemy do Aswanu to przejście otworzą, a tak to trochę bez sensu jest te siedzenie i czekanie do wtorku. No ale cóż, czasami trzeba trochę poczekać w życiu. Pranie zrobiło jeszcze jedną dobrą rzecz, a mianowicie nieco doczyściło moje ręce, które wyglądały jak dłonie mechanika który ma wstręt do rękawiczek. Ale po powrocie nie wiem czy wizyta u kosmetyczki nie będzie możliwa. Widzę, że Pan już wystawia łóżka na dziedziniec więc spanie będzie pod chmurką, może będzie nieco chłodniej? Zobaczymy Od upału odmawiają posłuszeństwa niektóre urządzenia. Największy problem mam z nawigacją, bo urządzenie po kilku godzinach jazdy nagrzewa się do takich temperatur, że dzisiaj nie mogłem go nieść w ręku, tylko trzymałem przez koszulkę. Podczas jazdy zaczyna się resetować. Trzeba na trochę wyłączyć, potem można na trochę włączyć i tak ciągle. Na szczęście na pustyni wiele dróg się nie krzyżuje więc problemu z zabłądzeniem nie ma. Tyle tylko, że czasami jest fajnie pogapić się w uciekające kilometry. Wieczorem o sobie dali znać Panowie z Security Office, jednak tym razem właściciel zamiast Nas pogonić z buta żeby im pokazać paszporty, zadzwonił do nich i powiedział że jesteśmy zmęczeni i ew. możemy im zostawić xero Naszych wiz. Jeszcze były potrzebne jakieś pozwolenia na przejazd, ale powiedziałem żeby się wypchali, podobno stwierdzili że chyba mam rację że już od kilku lat takowe potrzebne nie jest i tak się skończyło nasze spotkanie zanim się rozpoczęło. Właśnie się dowiedziałem, że przejście będzie otwarte 25 sierpnia, czyli zamiast być pierwszymi , będziemy ostatnimi, którzy z promu korzystali Tymczasem do zobaczenia.

 

 

Spanie po chmurką. Zajebiste.

 

 

Dystans: 400 km. Total: 12 849km.

 

Widoczki z drogi

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Komentarze : 1
2014-08-16 21:48:48 Pawel Huk

Czytam te wasze historie z zapartym tchem. Mam nadzieje, ze nie plywales jednak w Nilu:-) Pozdrawiam z Meru.

  • Dodaj komentarz