Najnowsze komentarze
Mimo wszystko chciałbym aby odniós...
Mam nadzieje ze to pomylka. 1500km...
Przejechane 1000km to na motocyklu...
każdy kij ma dwa końce, chciałem z...
2widz-a co świeżej krwi chcesz się...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

15.08.2014 21:57

Dzień 29. Sudański piekarnik. (ver. 2.0)

Ponieważ w Chartumie upał był nie do wytrzymania, stwierdziliśmy, że wyjedziemy rano to będzie chłodniej. Odpaliliśmy motory o 6 rano i przywitała nas temperatura 30 stopni. Minęły 2 godziny i strzałka na termometrze pokazała 40 stopni i do godziny 22 osiągnęła 42 stopnie.

Parę kilometrów za Chartumem zginęły wszelkie objawy zieleni i zaczęły się tereny pustynne, czyli wkroczyliśmy na Saharę, a tak naprawdę na przedmieścia pustyni Nubijskiej. Jechaliśmy trochę na około, bo w planie była wizyta na piramidach w Meore (starsze od tych egipskich, ale mniej rozreklamowane i nieco mniejsze).

Jak wspominałem, trzeba było wysuszyć ubrania po wczorajszym hotelowym praniu.

Faktycznie fajne wyglądają, tym bardziej, że trzeba zjechać z głównej drogi i przeciąć pustynię, pierwszy raz po prawdziwej pustyni motorem jechałem, piach jest mocno ubity i wrażenie jest niezłe.

Zaletą Sudanu jest to że takie miejsca są do oglądania za darmochę, niby jakieś płoty są, ale albo rozwalone albo zasypane piachem.

Akurat tutaj piach zasypał cały plot więc była jeszcze wspinaczka po wydmach.

Generalnie swój stosunek do osłów wyrażałem już kilkukrotnie, więc niech ktoś mi powie, że osioł ma jakikolwiek rozum :) Ciekawe ile będzie czekał aż przeszkoda mu się z drogi usunie

Potem dojechaliśmy do miasta  Atbarah. Po drodze kilka check pointów, na jednym z nich kazali nam zjechać na bok. Już się zaczęliśmy wkurzać, że znowu będziemy stać w słońcu bo jakiś koleś zacznie przepisywać na jakąś kartkę nasze dane z paszportu, ale poprosili nas do samochodu, gdzie zaprezentowali nam 2 fotki z fotoradaru. Jedna Rafała, druga moja. Jak to Polak, zacząłem sobie w głowie układać gatkę, że siebie nie rozpoznaję, że gdzie dowód homologacji radaru itd. itd. Ale Pan grzecznie powiedział, że tutaj speed limit to stówka i prosi o nie przekraczanie i … i tyle. I powiem szczerze, że dalszą drogę jakoś już nie przekraczałem. I co można po dobroci, pewnie jakbym dostał mandat (ok 6 usd) to zaraz bym dal w palnik, ale skoro oni mili to ja też OK. Do zastanowienia …

Po przejechaniu miasta Atbarah, przed nami odcinek totalnej pustyni, przez 300km nie ma nic. Tylko pył piaskowy wszędzie, widoczność tak na 500m i nic, totalnie nic. Tylko piach słońce i nagrzany asfalt. Gdzieś po 200km trafiła się chatka, do której zajeżdżali wszyscy żeby się na trochę schować w cieniu.

Przejazd przez pustynię był naprawdę ciężki, chyba bardziej dla Rafała, bo pod koniec miał trochę kryzys.

A u mnie wróciły wspomnienia z przed 3 lat kiedy to rowerkiem do Maroka sobie pojechałem. Pamiętam upały we Francji i Hiszpanii, gdzie przez 2 tygodnie dzień w dzień miałem temperaturę bliżej 50 niż 40 stopni i jeszcze były góry i jeszcze trzeba było pedałować. Ale z tamtych czasów, zapamiętałem jedno: odpowiednia bielizna to podstawa. A zatem na takie temperatury używam tych samych spodenek rowerowych Castelli. Fakt kosztują ponad 3 stówy, ale nawet mnie tyłek dzisiaj nie zabolał. Parę widoczków z pustyni

Totalny kosmos to zobaczyć powódź na pustyni, czego świadkiem byliśmy.

Na jezdni jeszcze były ślady błota, jak woda się z powodzi się przelewała. A w kilku miejscach są jeszcze całkiem spore jeziorka. Widok naprawdę niezły. To tak jak będąc w tym roku w Rijadzie w czerwcu widziałem jak zaczął padać deszcz i reakcję ludzi na ulicach. Niby pustynia, ale opalić się nie da, bo w powietrzu tyle piachu, że słońce się nie przebija.

Dojechaliśmy w końcu znowu do Nilu do jako takiej cywilizacji i szukamy hotelu. Trafiliśmy przy okazji na sławny włoski hotel w Sudanie gdzie pokój kosztuje 150 USD, zamieszkaliśmy kilometr dalej za niecałe 20 USD. Jest TV (nawet transmitują ME w lekkiej atletyce), klimka. Niestety ze względu za wzburzony Nil w rurach płynie błoto zamiast wody, więc tym razem prysznic tradycyjne z beczki, ale woda lux. Czyściutka i super cieplutka. Przydał się izotonik trzymany na czarną godzinę, oj przydał się, przydał. Pierwszy raz po dojechaniu po prostu padłem i spałem przez prawie 2h.  Z tym, że z hotelem nie było tak łatwo, już pokój obejrzany, już cena zaakceptowana, a Pan mówi ale najpierw musi być: permission from Security Office. O fuck jaki znowu permission. Zanim zatem wleźliśmy do zimnego pokoju trzeba było 1h spędzić  w tym Security Office gdzie trafiliśmy na kolejnego bałwana, który miał kłopot z ustaleniem gdzie jest pole Name w paszporcie.  

Jutro znowu pustynia nubijska, oj będzie ciepło.

Z kategorii wynalazki podróżnicze. Szampon Rafała w sprayu :)

Nocujemy znowu przy piramidach

Dystans: 650 km. Total: 12 449km.

Komentarze : 0
<ten wpis nie był jeszcze komentowany>
  • Dodaj komentarz