Najnowsze komentarze
Mimo wszystko chciałbym aby odniós...
Mam nadzieje ze to pomylka. 1500km...
Przejechane 1000km to na motocyklu...
każdy kij ma dwa końce, chciałem z...
2widz-a co świeżej krwi chcesz się...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

11.09.2011 22:26

Pewien etap zakończony

Jak wspominałem gdzieś we wcześniejszym wpisie postanowiłem przed poważnym zajęciem się motocyklem rozstać się godnie z moim dodtychczasowym hobby czyli dwukołowcem ale z napędem mięśniowym.

Najpierw myślałem, że nie będę o tym pisał bo to nie to forum, ale okazało się, że w tej nudnej, niesamowicie uporządkowanej Europie Zachodniej też jednak można przeżyć niezłe akcje, zaliczając także spotkania prawie pierwszego stopnia z motocyklem.

Ale od początku. Jako że pożegnanie miało być godne, dla mojego roweru wybrałem trasę Wrocław-Tanger, czyli w 18 i pół dnia cyknąłem bez paru kilometrów 3500 km. Czasami było ciężko, upały zaczęły się od Francji, często główną uwagę skupiałem na termometrze przy nie jechać w temperaturze powyżej 48 stopni, 2 lata temu przy 49 dostałem delikatnego udaru i wtedy człowiek czuje się delikatnie mówiąc do dupy. Kiedy przejechałem Alpy i zaliczyłem podjazd pod Andorę myślałem, że teraz to już z górki aż dojechałem do przeklętego regionu zwanego Andaluzją. Ręce by bolały na motocyklu a na rowerze dosłownie ze mnie kapało. Rekordowy podjazd to w pewnej wsi nachlenie 20% przez ok kilometr, dla porównania Alpy i Pireneje to ok 8-10% średnio.

Oko w oko z niedźwiedziem

Jak można pobić rekord życiowy w predkości jazdy pod górę? Otóż przepis jest prosty. Jedzie się niedzielnym porankiem piękną trasą na południe od Grenoble przez park Vercors. Jest cudownie, ptaszki śpiewają, trawka pachnie, robi się cieplutko, słychać pomruki Misia, gdzieś w oddali. Myślisz sobie jest fajnie, jedziesz dalej, na lewo górska rzeczka, na prawo skarpa ok 2 m, nagle nogi masz jak z waty. Olbrzymi ryk, zadzieram głowę do góry patrzę a tu nade mną stoi Miś. Ponieważ nie mogłem ustalić czy jego podniesiona łapa to forma pozdrowienia turysty czy inny zamiar, w ciągu kilku najbliższych minut pobiłem własny rekord w pedałowaniu pod górkę. Myś odpuścił

Upadek motocykla na żywo

Znowu Francja, znowu piękna górska droga, znowu Park Vercors. Trasa bajka, właściwie wydrążona w skale, sporo wydrążonych tuneli, sami turyści, full motocyklistów. Pojawia się mostek, coś mnie tknęło żeby się zatrzymać tuż przed, opieram nogę na krawężniku i sięgam po mapę żeby zerknąć gdzie jestem, z przeciwnej strony mostku średnio ostry zakręt, porzedzony klikumetrowym chyba naturanym tunelem. Wyjeżdża z niego ścigaczem Koleś z Panną. Chyba źle obliczył prędkość chociaż na mój gust nie pędził jakoś nadzwyczajnie, złożył się do zakrętu, przycisnął heble no i to był błąd. Weszli w piękny slizg po asfalcie na mostku. Na koniec, ślizg zakończył się na krawężniku po drugiej stronie jezdni, waląc w niego centralnie, motocyklem i sobą. Pierwszy raz coś takiego widziałem, Koleś miał jeszcze jakieś w miarę ubranie, ale z Panną masakra, obdarta jak jabłko na tarce, ale ludzie byli w takim szoku że jeszcze się podnieśli i chcieli chyba motocykl podnościć, za parę sekund chyba ból do nich dotarł i zrozumieli że ze złamanymi rękoma nie da się łatwo podnieść bike'a.

Mieli szczęście, że nic nie jechało z przeciwka. Ja też dziękuje Opatrzności, bo gdyby nie zachcianka zerknięcia na mapkę to jaz z moim rowerem byłbym wtedy na tym moście. Chyba przez 2 dni to była moja jedyna myśl.

Rada dla wszystkich, naprawdę nie warto oszczędzać na odpowiednim ubraniu !!!

Być wyprzedzonym przez butelkę

Tym razem to sytuacja maksymalnie absurdalna. Jadę sobie z Narbonne w kierunku Andory. Droga pusta, nic się nie dzieje, wokół winnice obczepione wiogronami. Gdzieś w okolicy jest kamieniołom bo raz na jakiś czas mijają mnie wielgaśne wywrotki. Puściłem sobie na jedno uch audiobooka i sobie pedałuję, prędkość na szczęście nie za wielka bo Narbonne to prawie poziom morza a Andora to jednak parę metrów pod górę.

Mija mnie kolejna wywrotka, hałas spory jak to zykle przy ciężarówkach, ale po chwili łapię, że wywrotka pojechała a hałas pozostał, patrzę kątem oka nic za mną nie jedzie, cholera co się dzieje skąd ten hałas. Kolejne zerknięcie aż to z tyłu jestem wyprzedzany przez 5l pojemnik z benzyną (taki jak płyn do spryskiwacza). Koleś od wywrotki sobie widać gdzieś ją wsadził no i akurat mu wypadła przy wyprzedzaniu, widać miała dobry ślizg bo nie dość że mnie dogoniła to jeszcze wyprzedziła po czym zrobiła łuk i zatrzymała się tuż przede mną. Dobrze że miałem dobre hamulce bo byłaby gleba.

Myślę że była to jedna z bardziej absurdalnych sytuacji jakie miałem na drodze w życiu, ciekawe co by było gdybym dostał taką butlą po tylnym kole podczas jazdy.

Hiszpania raj dla motocykli

Nie wiem jak u Was ze znajomością tego kraju, moja była dość pobieżna, tzn. standard, czyli byłem parę razy z roboty w Barcelonie, Madrycie i raz prywatnie na wybrzeżu i myślałem że kraj znam. Tymczasem wnętrze tego kraju to zupełnie inna bajka. Zrobiłem traskę od Andory do Algeciras, nie zbliżając się do wybrzeża. Nie wiem jak u nich z autostradami ale widać że sporo kasy z Unii wydali na zrobienie chyba wszystkich, zwykłych czerwonych dróg, znalezienie łaty na drodze jest nie lada wyczynem. Drogi puste, wszędzie pobocza, a krajobrazy no cóż to zależy od rejonu :) Nic tylko mknąć, jak ktoś woli szutry, obok nowej drogi są duże pozostałości starej, pokryte szutrem więc można się nieco pobawić.

Przez pierwsze kilkaset kilometrów od Andory czujesz się jakbyś jechał przez chlewnię. Wszędzie obory z wieprzami, przy takim upale amoniakiem wali chyba na 100 km. Przynajmniej człowiek jest orzeźwiony. Potem kolejne kilkaset km to totalne pustkowie, pomiędzy miasteczkami odległości po 50 km, wokół krajobraz księżycowy. Nie ma nic tylko kamienie i krzaki nawet złamanego drzewa z kawałkiem cienia. Jak byłem w Jemenie coś takiego tylko widziałem

Potem niesamowite równiny, żywego ducha nie widać wszędzie pola kukurydzy.

Potem do samego końca piekło zwane Andaluzją. Tak popiepszonego ukształtowania terenu jeszcze nie widziałem. Trzeba sobie wyobrazić kilkaset kilometrów ciągłych, giganycznych muld, pod które albo podjeżdżasz albo zjeżdżasz, ani jedego kliometra po płaskim i tak do samego końca. Dla motocykla to ciekawa trasa dla roweru to masakra.

Spotkanie z Policją

Sytuacja również absurdalna. Jadę przez równiny Hiszpani, wyprzedza mnie osobówka na drodze, zatrzymuje się parę metrów dalej wysiada kobieta i coś macha. Pomyślałem, że to do mnie więc się też zatrzymuję, ale patrzę że za mną jedzie Policjan na motocyklu i on też się zatrzymuje więc pomyslałem że to do Niego macha, wsiadam na rower i jadę dalej. Po paru minutach znowu ten samochód, kobieta otwiera okno pasażera i coś do mnie gada, ja do niej że tylko po angielsku. Kobieta łamaną angielszczyzną mówi że coś jej zginęło, pomyślałem więc szybko że to taka hiszpańska wersja cyganów co za chwilę zaoferują do kupienia złoty sygnet za pół ceny. Mówię jej więc żeby się odczepiła, baba namolna więc w końcu musiałem jej pokazać palec w charakterystynym  geście. Myślałem że temat rozwiązany.

Po paru kilometrach wjeżdżam do jakiegoś miasteczka a tu blokada policyjna, okazało się że to na moją cześć. Osłupiały ze zdziwienia zatrzymuję mojego rumaka przed radiowozem postawionego w poprzek i próbuję ustalic o co chodzi. No cóż Policjanci po angielsku tak jak ja po hiszpańsku, ale z gestykulacji wynika że chcą przeszukać moje bagaże. Hola, hola myślę sobie, najpierw to chłopaki musicie mi powiedzieć w jakim celu. Patrzę a tu parę metrów dalej na ulicy znowu ta baba stoi, mówię więc policjantom że mam chyba kłopot z tą babą bo już mnie prawie nęka. Na co oni że to właśnie ona tą blokadę zorganizowała.

Co za cholera, myślę !!! Po kilku minutach języka obrazkowego policjanci wytłumaczyli mi że babie gddzieś w okolicy ukradli takie coś co się na brzuchu nosi z pieniędzmi i dokumentami. Albo sama na to wpadła, albo ktoś jej powiedział że owego czynu dokonał rowerzysta, a że w Hiszpani rowerzystów jak na lekarstwo wybór padł na mnie.

Brawo chłopaki, mówię, trafiliście w dziesiątkę właśnie cyknąłem 3 tys. km i przyjechałem z Polski żeby jakiejś babie skubnąć parę groszy, może jakieś dowody macie, może do jakiejś ambasady zadzwonimy? Chłopaki się nieco zmieszały, pojawił się uśmiech kiedy ustalili szczegóły mojej narodowości i trasy. Stwierdzili, że chyba faktycznie trochę głupio wyszło, ale skoro już się zatrzymałem to czy byłbym tak uprzejmy i pozwolił im otworzyć swój plecak. Spoko chłopaki szukajcie. Pytanie, jaki zapach może wydzielać plecak z ciuchami po 16 dniach jazdy. Chłopaki szybko zaprzestali procedury, uśmiechnęli się i życzyli szerokiej drogi. Na pożegnanie pokazałem babie żeby się póknęła w swój pusty łeb i pomknąłem dalej.

A miał to być nudny wyjazd :)

Już witałem się z gąską

Siedząc na promie do Tangeru już miałem w głowie pakowanie i wymyślanie opcji powrotnej. Okazało się, że promy z Algeciras pływają do Tangeru ale oznacza to nowy port ok 40 km na wschód od miasta. No i znowu kolejne 2 godziny tylko po wzgórzach bo droga do miasta nie ma chyba kilometra po płaskim. To było najdłuższe 40 km w moim życiu.

Podsumowanie

Mimo wszystko było fajnie, znowu człowiek przełamał kilka granic które wydawały się nierealne. Mój rekord to przedostatni dzień: 260 km, i prawie 4000 m przewyższeń.

Kiedy po powrocie chciałem założyć garniak wybierając się do roboty musiałem pójść do piwnicy i wywiercić parę dodatkowych dziurek w pasku. Okazało się, że uszło ze mnie parę kilogramów, odeszła też w niepamięć moja oponka wokół pasa

Dupsko jeszcze trochę boli, ale człowiek czuje się zdrowszy :)

Komentarze : 2
2011-09-12 09:23:25 morham

Rewelka tak na rowerku. :) Na pewno po czymś takim człowiek jest zdrowszy.

2011-09-12 08:25:15 Tomn.tm

Bardzo fajnie piszesz! : )

  • Dodaj komentarz