07.02.2013 17:16
Dzień pierwszy lenistwa (środa 6-2)
Pierwszy temat to jak najszybsze dostarczenie auta chłopaków do spedytora. Powód jak zwykle: od ok 2 tys. kilometrów zaczął Nam przygrywać zawór, najpierw cichutko, potem coraz głośniej a na końcu to był już obciach jeździć po mieście. Obciach nie problem bo mamy szyby przyciemniane, ale konsultacja ze znajomym mechanikiem nie pozostawiała wątpliwości, może stanąć w każdej chwili.
Zatem dzida na lotnisko by wypożyczyć samochód. Na
lotnisku cała masa wypożyczalni, ale gdzie nie zajdziemy
odpowiedź zawsze taka sama: wszystkie samochody zarezerwowane. No
i dupa.
Pomału zaczynam mieć wrażenie że Cape Town to jest
takie miejsce gdzie wszystko musi być zarezerwowane z
wyprzedzeniem. Jakby się dało to wjazd na ulicę też pewnie trzeba
by rezerwować. W końcu jakiś koleś z Europcar zadzwonił do
jakiegoś swojego znajomego i udało się znaleźć chyba ostatni
wolny samochód w Cape Town.
Autko nie poraża
rozmiarem, ale jeździ i to tyle. Jest nieco większy od
Hundai’a i10 trzeba trochę wciągnąć brzuch ale
wszyscy się mieścimy. Za to jest marki Geely, ciekawe co to za
firma, prywatnie zalatuje mi to Indiami.
Mały update, okazało się że chińska firma Geely jest
właścicielem firmy Volvo, a zatem Nasz samochodzik to Volvo S10
:)
Samochód odstawiliśmy do spedytora i w drogę w
poszukiwanie hotelu. Okazało się bowiem, że Nasz przytulny
kampingowy domek musi w piątek zmienić właściciela. Szkoda bo już
się przyzwyczailiśmy. Z poprzednich hotelowych poszukiwań
zapamiętaliśmy fajną kwaterkę i od niej postanowiliśmy rozpocząć
poszukiwania. I szok za pierwszym razem się udało. Wprawdzie w
grafiku właściciela aż roiło się od rezerwacji ale akurat ta noc
okazała się wolna. Przynajmniej jeden mały sukces. Przy okazji
zauważyliśmy że po Cape Town zaczynamy poruszać się jak po
Warszawce.
Poruszanie się to duże słowo, bo z racji na fakt
że kierownica jest po drugiej stronie, z reguły przed pojawieniem
się kierunkowskazu najpierw włącza się wycieraczka, pojedynczy
ruch to znaczy, że kierowca chciał włączyć kierunkowskaz w
lewo, wycieraczki ciągłe to kierunkowskaz w prawo. Z każdym
kilometrem dochodzimy do większej wprawy.:)
Plan na dzisiaj to zobaczyć, prawdziwy, najbardziej na
południe wysunięty kawałek Afryki, czyli po Naszemu przylądek
Igielny.
Przylądek Dobrej Nadziei to czysty marketing i ktoś dorobił
teorię, że to najbardziej wysunięty przylądek w
południowo-wschodniej Afryce. Nie wiem czy ktoś słyszał o
najbardziej wysuniętym punkcie w południowo-wschodniej Europie?
Trzeba jakoś wykorzystać fakt, że tylu turystów jest
w Cape Town, statystycznie pewnie co 10 chce jechać 230 km na
wschód więc niech zostawią pieniądze w Cape Town.
Odpaliliśmy maszynę i cel po 3 godzinach osiągnięty.
Miasteczko Agulhas wygląda przepięknie, puściutko, czyściutko
raptem kilku turystów się kręci.
Dojeżdżając do przylądka można się znowu poczuć jak w
Afryce :)
Jest tablica mówiąca, że dalej na południe Afryki już
nie ma, a tutaj gdzie stoisz łączy się Atlantyk z Oceanem
Indyjskim.
Od strony Oceanu Indyjskiego jest ładna plaża i akurat był odpływ, przyznaję się że pierwszy raz w życiu widziałem takie zjawisko, wrażenie niesamowite.
Jak już wywołałem temat wyglądu miasteczek w RPA to warto
temat poszerzyć.
Nie udało Nam się znaleźć kraju, do którego można
porównać RPA. Przeróżne krajobrazy, raz wielkie
góry, potem wielkie uprawne pola, miasteczka to znowu
skrzyżowanie USA i chyba najbardziej Holandii (co nie powinno
dziwić). Oczywiście wszędzie czyściutko, spokój i
porządeczek, bardzo dużo policji.
Czasami tylko po drodze jak się jedzie, szczególnie
przy dużych miastach są ogromne slamsy, gdzie w chatkach z blachy
falistej mieszka siła robocza RPA i Ci dzięki którym w
Cape Town większość ogrodzeń domów jednorodzinnych to mur
2 metrowy z przewodami pod napięciem na górze. Uroku
dodają napisy że jak wejdziesz bez zaproszenia to Cię zastrzelą
bez ostrzeżenia. A i tak podobno Cape Town to
najbezpieczniejsze miasto w RPA. O tym jak jest Johannesburgu,
krążą tutaj prawdziwe legendy.
Mały włamywacz
W całym kraju mnóstwo, mnóstwo turystów, słychać chyba wszystkie języki świata.
W Agulhas, zrobiliśmy jeszcze zakupy w sklepie w lokalnymi winami, kupiliśmy tyle ile zmieściło się do bagażnika. Już dzisiaj zapraszamy na wino, a poza tym do wyjazdu pozostało jeszcze parę dni.
Zaczęliśmy też podsumowywać Afrykę. Pierwszy temat, którego nie potrafimy pojąć to mentalność ludzi.
Oto Polak kilka dobrych lat temu jedzie na tzw.
Zachód. Po co? By zarobić kasę, to po pierwsze ale mam też
wrażenie, że po to by przy okazji zobaczyć jak tam żyją ludzie,
żeby spróbować przywieźć trochę tych zwyczajów czy
obyczajów do Nas. I chyba do tej pory wciąż zarówno
w życiu prywatnym jak i na poziomie kraju wciąż próbujemy
przenosić wiele rzeczy stamtąd do Nas. I pomału się uczymy, że
śmieci nie wyrzuca się do lasu, nie hałasuje się po 22 itd.
itd.
A jak to jest możliwe, że po jednej stronie rzeki mieszkają ludzie, którzy jak wyrzucą własne śmieci przed własne drzwi to już uważają że jest posprzątane, a po drugiej cała wioska jest wysprzątana, bo śmieci odnosi się w jedno wspólne miejsce.
Dlaczego po jednej stronie rzeki bazar przypomina wielkie
śmietnisko, gdzie zarówno kupujący i sprzedający stoją po
kolana w latających torebkach plastikowych i jeszcze większym
syfie, że wszędzie wałęsają się bezpańskie zwierzęta, że na
drodze jest wszystko tylko nie ma miejsca na przejechanie
samochodem, a po drugiej stronie jest też ten sam bazar ale
czysty i posprzątany. Przecież to ta sama ludność, wręcz te same
plemiona tylko gdzieś przedzielone umowną granicą.
Bo w
Afryce granica to rzecz umowna, gdyby nie jechać samochodem,
można pokonać całą Afrykę bez żadnego stempelka, więc nie ma mowy
o jakichś barierach kulturowych.
Dużo ludzi z jednej strony rzeki pracuje w lepszym kraju po drugiej stronie rzeki. Umieją wtedy zachować się zgodnie ze standardami, a jak wracają do siebie to znowu robią cały ten syf wokół siebie.
Przecież żadna ustawa nawet w afrykańskim kraju nie nakazuje robić syfu przed własnym domem. Przecież można żyć biednie czy nawet bardzo biednie ale za to czysto. To pozostanie dla Nas największa zagadką, dlaczego Ci sami ludzie po przekroczeniu 1 km nagle działają i funkcjonują wg zupełnie innych zasad.
No cóż może właśnie o to chodzi w Afryce ? Ale czy nie żyło by się im łatwiej i prościej gdyby potrafili podpatrzeć sąsiada zza miedzy?
PS
Przy okazji obserwujemy różne zjawiska fizyczne.
Doświadczenie nr 1
polegało na włożeniu 3 puszek
Coca-Coli do lodówki żeby była zimna. Lodówka
okazała się dość mocna i rano zamiast 3 puszek była: coca-colowa
góra lodowa, okazało się że puszki nie wytrzymały,
zamieniły się w stożki i wyciekająca cola od razu zamarzała.
Doświadczenie nr 2
polegało na wpływie diety
afrykańskiej na nasze organizmy. Bywało tak że jedzenie
afrykańskie czasami za bardzo się na talerzu ruszało, albo też za
bardzo pachniało zapachem dziwnym. O słodyczach nikt tam nie
słyszał więc i o wieczornym podjadaniu nie było mowy, a i czasami
adrenaliny było tak dużo że skutecznie wypełniała głowy i
żołądki. Efekt jest taki że naprawdę człowiek fajnie się czuje
kiedy ubyło parę kilogramów. Oby tylko ten stan udało się
dotrzymać do powrotu bo nie sposób się oprzeć
południowo-afrykańskim restauracjom.
Archiwum
- wrzesień 2014
- sierpień 2014
- lipiec 2014
- czerwiec 2014
- maj 2014
- kwiecień 2014
- marzec 2014
- luty 2014
- styczeń 2014
- grudzień 2013
- wrzesień 2013
- czerwiec 2013
- maj 2013
- kwiecień 2013
- marzec 2013
- luty 2013
- styczeń 2013
- grudzień 2012
- listopad 2012
- kwiecień 2012
- wrzesień 2011
- sierpień 2011
- lipiec 2011
- czerwiec 2011
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Offroad (113)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Turystyka (3)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)