06.02.2013 09:07
Dzień ostatni: niesamowite spotkanie (5-2 wtorek)
Jeszcze tylko parę kilometrów do celu
Opłata za wjazd na przylądek
... wyślę tylko SMSa do rodziny, że zaraz
wracam.
No niestety mój sprzęt przy tych cackach
prezentuje się niespecjalnie
A teraz jeszcze fotka dla potomnych
Co człowiek czuje w takiej chwili nie sposób
opisać. Serce bije zdecydowanie szybciej i chyba trudno coś
sensownego powiedzieć. 40 dni na mrozie i w upale, w kurzu i
deszczu, w piaskach, glinie i na asfalcie, o poranku i wieczorem,
w poniedziałek i niedzielę, itd. itd. Aż gardło trochę
ścisnęło
To nic że świateł brak, to nic że wskaźniki nieczytelne i potłuczone, to nic że silnik ostatniechłodzenie miał kilka tygodni temu, to nic że szybka odpadła, to nic że kufrypogięte, to nic że bark wciąż jeszcze boli, to nic że plastiki poobrywane, tonic że … ważne że się udało, cel osiągnięty.
Uczucie, którego przeżycia mogę życzyć wszystkim czytelnikom. Aż się „gęsia skórka” robi na plecach.
Ech, warto było !!!!
Rodzina pisze, że walizek mi przed drzwi jeszcze nie
wystawiła więc jest nadzieja na udany powrót.
Było minęło trzeba zejść na ziemię i zaprzyjaźnić się z pewnym
kontenerem w mieście.
A teraz po kolei jak zaczął się dzień
Plan był prosty
trzeba jeszcze pojechać na przylądek
Dobrej Nadziei i zrobić sobie fotkę.
Wprawdzie to nie
najbardziej wysunięta na południe część Afryki, ale za to
najbardziej rozreklamowana. Na południowy koniec Afryki też
jeszcze przyjdzie czas, ale
nie dzisiaj.
Już wiemy, że problem ze znalezieniem hotelu w Cape Town spowodowany był jakimś koncertem (a dokładnie Red Hot Chili Pappers), który się tam podobno akurat odbywał. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
Miejsce mamy super, zaciszny camping z domkiem (2 sypialnie, pokój, kuchnia, łazienka) jest też sporaśny basen, czego więcej potrzeba.
Zanim jednak wyruszyliśmy parę godzin spędziliśmy na
przygotowaniu samochodu i motoru do transportu.
Motor dzisiaj będzie już odstawiany do firmy, która
zapakuje
kontener, auto pewnie jutro, jak wypożyczymy sobie
jakąś alternatywę.
A teraz mała zagadka: po co Maciek zaczaił się Maciek z
siekierą w samochodzie ?
I oto znalazł parę ładych euro :). Taki to praktyczny
sposób na przerobienie auta w bankowóz
W RPA trzeba uważać, grzebię sobie przy motorze nad
spuszczaniem paliwa trochę
paliwa pociekło na ziemię i nagle
ziemia się poruszyła, okazało się, że to
skorpion źle
zniósł kąpiel w benzynie. Więc z klapeczkami raczej
ostrożnie.
Do tego kawałka żelastwa mam specjalny sentyment, a
może bardziej mój motor. Polecam ten wynalazek wszystkim,
którzy chcieliby zabrać ze sobą 2 kółka.
Oto Nasza baza z siedzibą główną
Oto jak wygląda motor po przejechaniu prawie 18 tysięcy, z czego ponad 2 tys po piachach i glinie. Się trochę ukurzył ...
Pod siedzeniem niczego podczas wyjazdu nie czyściłem.
Motor ma 2 zbiorniki połączone wężykiem, do kontenera musi być
włożony na
mocnej rezerwie. Odliczyliśmy więc paliwo na
przylądek i z powrotem. Chłopaki uwinęli się ze sprzątaniem
i przepakowywaniem auta no i w drogę. Cóż takiego
może się zdarzyć na 70 km prostej drogi, a jednak
….
Po drodze jest kilka rozjazdów
pomiędzy autostradami, na jednym ze ślimaków pojawił
się mały problem. Moja nowa koncepcja deski rozdzielczej
zakleszczyła się z linką od gazu, a że linka jest przy
kierownicy to i ona nie bardzo chciała skręcić w lewo.
A w którą stronę był ślimak? W lewo rzecz jasna.
Trzeba było szarpnąć mocno i w tym momencie coś pyknęło w
moim lewym barku, w tym
samym, który nieco ucierpiał
przy namibijskim salcie motocyklowym.
Tym razem jednak
było to pyknięcie zdrowotne, coś chyba wróciło z powrotem
na swoje
miejsce i poczułem ulgę, ale tylko na chwilę bo za
kilka metrów na tym samym ślimaku motor nagle,
pierwszy raz podczas całego wyjazdu po prostu sobie zgasł.
Samochodów full, dojechałem do lewej strony i
… i okazało się, że odliczone
paliwo z
głównego zbiornika przepłynęło sobie do pustych
zakamarków zbiornika
dodatkowego. Jednak prawdziwy
harcerz, zawsze wozi ze sobą paliwo na zapas i
tak było w
moim przypadku. Wężyk, kanisterek i tankowanie na środku
autostrady :) Zadziałało.
Potem już było dobrze, jedyną trudnością był niesamowity
wiatr, trzeba się było mocno trzymać motoru żeby nie spaść.
Po drodze na przylądek widoki znowu urzekają
Przylądek Dobrej Nadziei z daleka
Trochę zadziwili mnie chłopaki, których zachowanie chyba do końca pozostanie dla mnie niezrozumiałe.
Umówiliśmy się, że jedziemy razem więc do głowy mi nie
przyszło, żeby na motor zabierać jeszcze mapę czy też
specjalnie studiować drogę dojazdową. Ostatnie miasto,
które było w nawigacji to jeszcze dobre 20-30
km przed przylądkiem.
Przez 40 dni standardem było, że
ten co jedzie pierwszy zatrzymuje się przy skrętach lub
innych miejscach mogących spowodować, że się rozdzielimy.
Miasto, w którym się kończy nawigacja było dla mnie
punktem tak oczywistym, że nie mogłem uwierzyć, że tam nie
czekają.
Nie myślałem, że za pomocą telefonu będę
musiał się dopytywać jak dojechać do miejsca, do którego
razem jechaliśmy prawie 19 tys. km. Nie przeszkodził im
nawet fakt, że po drodze trzeba zapłacić za wjazd do parku i
że to oni mieli całą kasę składkową, itd. itd.
Dojechałem zatem do kresu podróży w samotności, jak
widać wyjechaliśmy w
składzie 2+1 i tak też dojechaliśmy. No
cóż szkoda…
Po przyjedzie wygarnąłem, że
nie tak sobie wyobrażałem ostatnie 100 km i tyle.
No
cóż faceci mają to do siebie, że raczej się nie obrażają
na całe miesiące, a
jak ktoś się obraził to jego problem.
Niesmak jednak pozostał.
Warto wjechać klejką jak na Gubałówkę na górę.
Znowu fajne widoczki.
Trochę tylko strojem się nie dopasowałem do
otoczenia.
Sam przylądek chyba nie jest ulubionem miejscem dla żeglarzy.
Stał się ostatnim przylądkiem dla wielu statków.
Dużą ciekawostką jest sposób w jaki zmierzone owe odleglości. Nam wyszło dobrze ponad 18 tys. :)
Na miejscu spotkaliśmy trójkę Polaków, z
których dwójka na stałe mieszkała w Cape Town.
Przyjechali pokazać koleżance z Polski przylądek.
Wymiana pozdrowień i serdeczności i Henryk z Jagodą
zaprosili Nas na grilla do siebie. Wymieniliśmy kontakty i
pojechaliśmy z powrotem do Cape Town do firmy spedycyjnej.
To były ostatnie kilometry dla nieco sfatygowanego
motocykla, został zaparkowany u
spedytora w magazynie i tam
czeka na czwartkowy kontener.
Wieczór był niesamowity.
Zostaliśmy ugoszczeni
iście po królewsku. Po tylu dniach jedzenia
„potraw różnych” wreszcie kiełbaska z
grilla i wiele, wiele innych pyszności.
Opowieściom nie było końca
Trzeba tutaj
kilka słów o Henryku i Jagodzie napisać. Wyjechali z
Polski ponad
30 lat temu, ale przywiązanie do kraju
ojczystego budzi największy szacunek.
Doskonale mówią
po polsku, nawet ich syn, który miał rok jak opuścił
Polskę też
mówi po polsku. Dbają tez by ich wnuki
przynajmniej rozumiały polską mowę. Na
podwórku
powiewa Polska flaga, wszędzie mnóstwo symboli i pamiątek
z Polski.
Coś pięknego i zarazem niesamowitego. Oni nie z
tych Polaków co jak pojedzie za
granicę to po roku
udaje że języka już nie pamięta i pajacuje popisując się
angielskimi słowami wkładanymi do polskich zdań.
Cała rodzina Henryka i Jagody
U Henryka na podwórku
Nie bardzo
mogliśmy się odwdzięczyć za gościnę, ale mieliśmy jeszcze 3
T-shirty z napisem Polska i parę innych drobiazgów z
Polski, które specjalnie kupiliśmy przed wyjazdem do
rozdawania po drodze. Ale dobrze się maskowali, albo
koszulki naprawdę im się spodobały :)
Jeszcze raz chcieliśmy bardzo podziękować za wspaniałą gościnę, trunki były bardzo dobre bo żaden kac się nie pojawił :) (z powodów oczywistych piszę ten wpis następnego dnia).
To jest jednak coś niesamowitego w takim spotkaniu obcych sobie ludzi. Szkoda że nie ma u Nas tak w kraju.
PS
Samo Cape Town ma różne oblicza
Komentarze : 3
Ten koncert to Red Hot Chili Peppers. Myślałem, że to dla nich taką dzidę co dzień strzelaliście ;)
Szacun Panowie. Hart ducha i siła woli. Upór i konsekwencja. Godne podziwu i naśladowania.
Dziękuję Wam za każdy odcinek,za każde napisane tu zdanie .
no,
Osiągnęliście cel, gratulacje Panowie. Ciekaw jestem czy z perspektywy wszystkich dotychczasowych wojaży, ta do Kapsztadu była wyprawą życia?
PeeS. Szacun dla p. Zbyszka za zrobienie Maroko w 18 i pół dniówki. Ja w lipcu robię trasę Częstochowa-Amsterdam. Skromne 1200km ;-)
Archiwum
- wrzesień 2014
- sierpień 2014
- lipiec 2014
- czerwiec 2014
- maj 2014
- kwiecień 2014
- marzec 2014
- luty 2014
- styczeń 2014
- grudzień 2013
- wrzesień 2013
- czerwiec 2013
- maj 2013
- kwiecień 2013
- marzec 2013
- luty 2013
- styczeń 2013
- grudzień 2012
- listopad 2012
- kwiecień 2012
- wrzesień 2011
- sierpień 2011
- lipiec 2011
- czerwiec 2011
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Offroad (113)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Turystyka (3)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)