21.01.2013 08:47
Dzień dwudziesty trzeci: być albo nie być (piątek 18-1)
Jak wstałem rano, chłopakom tylko wystawały nogi spod
samochodu.
Musieli posprawdzać które łożysko się kończy. Pozdejmowali osłony i stwierdzili że nigdzie żadnych luzów nie wyczuwają. A zatem w drogę.
Początek dnia nie zapowiadał żadnych problemów.
Najpierw wizyta w Kameruńskim topowym kurorcie nadmorskim
Kribi i kąpiel w ciepłym jak zupa oceanie atlantyckim.
Gacie są, ręcznik też a zatem można iść się
kąpać
Trochę tylko ręce zafarbowały od mokrych po deszczach
rękawiczek
Plaże wspaniałe, żadnego kamyka, czysty piasek, bez ludzi, bez
śmieci. Jeden człowiek łowiący na wędkę rybki. Jak w bajce.
Jogging Maćka
i jego nowi koledzy. Jacyś tacy dziwni :)
Potem przejazd do miejscowości Ebolowa, do wyboru 170 km przez
dżunglę albo na około przez stolicę ok 500 km. Wybór
oczywisty.
Bogatsi o doświadczenia z dni poprzednich
obawialiśmy się drogi ziemnej ale spotkała Nas miła
niespodzianka. Otóż po raz pierwszy stosunek dziur do
drogi był tym razem lepszy na korzyść drogi.
Prawdziwa autostrada
z niesamowitymi widokami
W nocy padał deszcz, droga była jeszcze wilgotna więc nie było
kurzu. Ruch na drodze znikomy więc można było przycisnąć. To był
prawdziwy off-road, dobra prędkość, mało ludzi po prostu bajka.
Była też okazja do porównania się z chińsko-kameruńską
myślą technologiczną
Gmole wzbudzają szacunek, musi ostro chlapać jak pada
deszcz. O czym za chwilę sam się przekonałem.
Po
przejechaniu prawie stówki zaczął ostro padać deszcz.
Trzeba było się ratować jakimkolwiek daszkiem.
Halogeny oczywiście się zapaliły same :)
Znalazłem daszek przy furtce opuszczonego domu, starczyło
miejsca i dla chłopaków. Niestety po paru minutach
dołączyło jeszcze kilku, ciekawskich miejscowych i delikatnie
mówiąc zrobił się ciasno i nie miło bo jednemu z nich
koszulka pachniała tak jak mi wczoraj. Trochę przestało padać i
ruszyliśmy no i się okazało że glina po której tak
cudownie się jechało nagle zamieniła się w totalną maź.
Pod pierwszą górką Maciek musiał mnie popychać, potem
sami mało nie zsunęli się autem do rowu. Jadę dalej nagle gleba,
tak jakby mi ktoś zacisnął nagle hamulec przedni. Prędkość była
nieduża więc nic nawet nie bolało. Po jakimś czasie na większej
prędkości znowu to samo, tym razem dobrze że kask był na głowie,
bo wczoraj jeździłem sobie tylko w czapce. Trochę się potłukłem
ale nic poważnego się nie stało. Natomiast dalej jechać się
prawie nie dało. Przednie koło się nie kręci – co za
cholera?
Przyczyna prozaiczna. Glina oblepiła wszystko, w tym
przednie koło. Między błotnikiem a oponą ubiło się tyle gliny że
przednie koło przestało się kręcić.
Znaleziony został patyk i rozpoczęto wydłubywanie gliny.
Zadziałało, koło się kręci ale po kolejnej glinie znów to
samo. Stosowanie patyka to leczenie skutków, wyeliminujmy
przyczynę. A zatem pozbywamy się przedniego błotnika, a na
chłodnicę zakładamy kawałek szmaty żeby nie zlepiła się gliną.
Zadziałało, wprawdzie glinę teraz mam wszędzie, na sobie, na
kasku i jeszcze w kilku innych miejscach ale najważniejsze że da
się jechać. Po drodze mijamy kilka aut, którym się nie
udało na gliniastej drodze. Cysterna też wylądowała w rowie.
Miałem ochraniacze na buty, że niby od deszczu. I czas przeszły
jest tutaj najbardziej odpowiedni, na glinie się nie sprawdzają
:).
Kolejna gliniasta górka i szok zapala mi się kontrolka od ciśnienia oleju plus kontrolka ogólnej awarii. Próbuję jeszcze raz i to samo, po kilku sekundach znowu jest problem. Do najbliższego miasta ponad 50km, a wokół Nas las. Dłubiemy, dłubiemy i nic znów kontrolka oleju świeci zajebistym czerwonym, migającym światłem. Trzeba ustalić powód a potem dopiero można kontynuować. Olej w silniku jest, może się ugotował bo jakiś czas silnik miał obrotów na maksa? Do zmroku niecała godzina zapada decyzja motor holujemy. Mamy przy haku takie specjalne ustrojstwo (podejrzeliśmy pomysł w Internecie, wykonawcą był oczywiście Maciek), które pozwala zaczepić motor za przednie koło. 3 godziny i ok 22 lądujemy w hotelu. Motor jest na holu. Okazało się że ów podjazd z gliną, który pokonał motor był ostatnim, za wzniesieniem zrobiło się sucho, tam deszcz nie padał, nawet pojawił się upragniony kurz. Chyba można mówić o prawdziwym pechu. Doczłapaliśmy się do miasta ok 22. Nie byliśmy zmęczeni, byliśmy zjebani na maksa. Posiedziałem do północy, próbując doprowadzić motor do jakiegoś stanu. Trochę poczyściłem zdjąłem osłonę silnika, z której wysypałem z 5 kg gliny i zabrałem się do ustalania przyczyn błędu. Podpiąłem się do komputera w motorze i pokazuje że nić wielkiego się nie dzieje. Wykasowałem błędy i … usnęliśmy.
Rano zmieniłem jeszcze olej no i zobaczymy czy ruszy. Oby zadziałało!!!
Pozdrowienia
PS Nocujemy w mieście Ebolowa
Archiwum
- wrzesień 2014
- sierpień 2014
- lipiec 2014
- czerwiec 2014
- maj 2014
- kwiecień 2014
- marzec 2014
- luty 2014
- styczeń 2014
- grudzień 2013
- wrzesień 2013
- czerwiec 2013
- maj 2013
- kwiecień 2013
- marzec 2013
- luty 2013
- styczeń 2013
- grudzień 2012
- listopad 2012
- kwiecień 2012
- wrzesień 2011
- sierpień 2011
- lipiec 2011
- czerwiec 2011
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Offroad (113)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Turystyka (3)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)