Najnowsze komentarze
Mimo wszystko chciałbym aby odniós...
Mam nadzieje ze to pomylka. 1500km...
Przejechane 1000km to na motocyklu...
każdy kij ma dwa końce, chciałem z...
2widz-a co świeżej krwi chcesz się...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

11.08.2014 20:57

Dzień 25. Samokrytyka (ver. 2.0)

Są takie dni, że czujesz, że powinieneś go zakończyć jak najszybciej i chyba ja taki dzisiaj miałem. Chyba zmęczenie ogólne zaczyna ze mnie wyłazić. Zaczęło się nieładnie.

Właściwie dopiero co wyruszyliśmy jeszcze nie zdążyłem dobrze tyłka na siedzeniu usadzić a tutaj przez całą drogę wielka dziura z wielką wodą. Spokojniutko zredukowałem do jedyneczki i pomalutku pokonałem przeszkodę wodną, wyjechałem z dziury już siadam na siedzeniu (bo dziury pokonuje się na stojąco) i nie zdążyłem nawet rzucić mięsem a już dupskiem szorowałem po asfalcie. Tak więc w glebach stosunek między nami 1:1. Z tym, że w kategorii najbardziej bezsensownych i beznadziejnych to chyba zdecydowanie prowadzę. Ponieważ Rafał akurat wszystko nagrał, wstępnie wykonaliśmy analizę, która stwierdza że trzeba jednak powołać komisję do ustalenia przyczyn. Być może Władimir posypał lodem wyjazd z dziury bo miał cynk o Polakach. Chociaż Rafał powiedział, że była to jedna z ładniejszych gleb jakie widział bo z piruetem zakręconym na lewym kufrze. Chyba jak siadałem to przypadkowo dodałem gazu a glina na asfalcie takich błędów nie wybacza. Generalnie ok tylko w łydkę dostałem nóżką nieco, ale w porównaniu do tego jakiego strzała mi dał kufer w stopę w Tanzanii to tutaj luzik.

Wgramoliłem się z powrotem  na motka i śmigamy dalej, ujechaliśmy kilkanaście kilometrów, dojechaliśmy do rzeki.

Rzeka jak rzeka ale jakaś taka inna, chwilę zastanowienia no fakt brakuje mostu do przejechania !?. Etiopia to taki dziwny kraj, że zamiast postawić tabliczkę: „drogi kierowco za 350 km musisz zawrócić bo stary most porwała rzeka a nowego jeszcze nie zbudowaliśmy” to wolą by tam dojechać, obadać sprawę własnoręcznie po czym zawrócić i nakładając z 700km kontynuować podróż.
Ta… poszedłem na inspekcję rzeki, tak po kolana ale mnóstwo kamieni, zimna jak cholera i prąd silny. Lokalesi mówią „river danger mister”, chociaż niby jakaś mała ciężarówka rzekę przejechała.

Więc plan B już był – pchamy motki przez rzekę. Plan A był taki że nowy most był w budowie, tzn. ludzie po nim przełazili, problem tylko był taki że po obu stronach mostu trzeba było na niego wejść. Taki próg do pokonania z 50 cm. Lokalesi się zebrali skorzy do pomocy więc najpierw Rafał zaparkował pod próg, a potem jak. Tak się jeszcze dobrze złożyło, że akurat walec był w okolicy, bo dojazd to mostu jeszcze nie istniał tzn., była wysypana kupa gliny, ale pomachałem do Pana od walca i przyjechał, i wyrównał.

 

Potem poszło szybko, motory na most, a potem z mostu i po godzince przeprawa została zakończona.

Na pożegnanie jeszcze liście kat katu dostaliśmy na wzmocnienie. Kto w tych rejonach był i żuł to wie o co chodzi :) Parę kilometrów dalej fajny widok:  sudański TIR stoi przy ulicy, chyba już długo, odpowiedź za kilka km, kolejny most w budowie z tym że wielbłądem i motorem już da się przejechać. Więc koleś miał pecha widać oba mosty zerwała ta sama ulewa.

 

Potem kolejny problem pt. paliwo, a właściwie jego brak. Przyjeżdżamy do sporego miasta Woldyja podjeżdżamy do jednej stacji, benzyny brak, do drugiej to samo. Odnajdujemy, a właściwie to czarny rynek odnalazł nas i za 1.3 USD tankujemy u kolesia w piwnicy (normalnie paliwo kosztuje 1.1 USD).

Stacja w piwnicy wygląda jak bimbrownia, koleś wężykiem zassał i nawet chciał dać do spróbowania. Nie wiem co to było ale zawory zaczęły grać jak orkiestra, ale dajemy radę.  Potem pojechaliśmy w stronę Lalibelli. Czyli z doliny musieliśmy wjechać na płaskowyż, na ok 3400m. n.p.m. widoki nieziemskie i te wokół i te na dole.

Przy okazji zaczęło padać, na szczęście najpierw grado-śnieg więc nie zmokliśmy, zanim się opancerzyliśmy. No i znowu niezłe rozczarowanie, drogowskaz do Lalibelli, czyli najbardziej kultowego zabytku tego kraju, a tutaj 62 km kamieni, tarki na zaschniętej glinie, zjazdów i podjazdów o nachyleniu kosmicznym. Czyli kolejne 2h w plecy. W sumie zamiast zwiedzenia kościołów skalnych trzeba było zostać na noc bo powrót do asfaltu wymagałby kolejnych 2h i byłoby już ciemno. Poza tym to się chyba ucieszyłem bo jakoś koncentracja mi dzisiaj słabo działała o mały włos była by gleba, a potem jeszcze bym najechał na ciężarówkę więc czułem że pora kończyć ten dzień, trzeba odpocząć i się zresetować.

 

I chyba to najlepiej pokazuje, że ten kraj to trochę dziwny jest. Ja sobie dojadę i po kamieniach, ale pytanie jest takie ilu ludzi widząc taką drogę w Internecie wybiera inny kraj do zwiedzania? Nie każdego stać żeby w każdy kąt Etiopii latać samolotem, poza tym znam dużo ludzi którzy chcą poznawać kraj z perspektywy innej niż lotniskowa. Ale jak widać władze Etiopii pewnie mają inne priorytety. Po drodze niestety widać, że na północy Ci ludzie są mocno głupsi od rodaków z innych części, coraz częściej łapią za kamienie, albo próbują walić z bata, jak się zatrzymasz to spiepszają gdzie pieprz rośnie. W najlepszym razie wystawiają łapy po pieniądze. Zdecydowanie wrażenie o kraju spada z każdym przejechanym kilometrem. W dodatku mieliśmy pierwsze włamanie. Chyba przy przeprawie mostowej, jedna z rąk prawdopodobnie nie miała za co już trzymać motka Rafała więc trzymała za boczną kieszeń torby na bak. Rafał stwierdził, że oddaliła się cała zawartość bocznej kieszeni w postaci szmaty do przecierania kasku.

W sumie znaleźliśmy całkiem sympatyczne miejsce do spania nad samą skarpą i widokiem na skalne kościoły za kosmiczną cenę 30 USD, ale za to już drugi dzień z kolei mamy ciepła wodę.

W hotelu z gościem się dogadaliśmy w sprawie zakupu 35l paliwa. Przyszli z wieczorem kolesie z dwoma bańkami po oleju do smażenia i dalej … tankujemy.

Ja jako drugi i trochę ich zjeb… kiedy z beczki do baku wpadł wielki glut. Glut jak glut, pewnie się przepali albo na jakimś filtrze zatrzyma, ale krzyku narobiłem że hej. Celowo bo kolesie zaczęli coś mówić  o wyższych kosztach etc. Jak im gluta pokazałem a potem to co im zostało na dnie ich baniaka to szybko się zmyli i nie było kłopotu. Ponieważ tankowałem do dodatkowego zbiornika glut powinien osadzić się na dnie i do głównego baku nie powinien dopłynąć. Ale to teoria, zobaczymy co będzie w praktyce.

 

No poszliśmy zwiedzać Nasz główny punkt etiopskiego programu, czyli kościoły skalne. Powiem tak, du.. nie urywa. Być może dlatego że jak specjalnie jedziesz dodatkowe kilkaset km w deszczu, chłodzie i upale, wymijasz tysiące kóz, owiec i osłów to oczekiwania są duże. A tutaj cóż.. no są kościoły, wydłubanie ich w skale jest czymś niesamowitym. Posłuchaliśmy jakichś modlitw i … i zaczęliśmy jarzyć że coś nie gra. No właśnie bilety, wszyscy mają a my nie ??

Widocznie już bardzo upodobniliśmy się do lokalesów, bo weszliśmy z grupka modlitewników i nikt na nas uwagi nie zwrócił, wprawdzie był jakiś koleś wewnątrz co kazał pokazywać bilety, ale ponieważ ich nie mieliśmy więc go olaliśmy. Dopiero przy ostatnim kościele przyleciał jakiś koleś i pyta - tickets?

No, że nikt nam ich nie sprzedał mówimy, poza tym żadnej budki biletowej nie było. Na to koleś mówi, że musimy mieć bilety. No więc  ponieważ już wszystko oblukaliśmy więc powiedzieliśmy, że idziemy je kupić. Przez ciekawość zaszliśmy i szok, okazuje się że cena to 50 usd/osoba. No to jakby tutaj powiedzieć hotel i żarcie mamy dzisiaj gratis lub po cenach rynkowych (paliwo).

A oto fotki z owych kościołów skalnych

Jednak chciałem oświadczyć, że oszukiwanie tudzież okradanie Etiopii nie jest naszym celem, tylko że tak samo jakoś wyszło. Ale spoko żadna kasa nie śmierdzi.

Jutro wyspany, będzie lepsza koncentracja i samopoczucie.

Przy okazji trochę z życia wioskowego. Wszyscy mają hopla w temacie piłki nożnej (w wersji mini).

Mają też swój Giewont

A domki jak to domki, nie porywają, chociaż na zdjęciu wyglądają ładnie

Lokalna lekcja religii, lub coś w tym stylu

Dobranoc

Dystans: 300 km. Total: 10 689km.

PS

W drodze powrotnej do hotelu, podlatuje koleś i krzyczy: mister, mister clean your shoes? Popatrzyłem i tak sobie myślę: szczepiony czy nie? Bo jakby był szczepiony to bym moje butki motocyklowe mu dał do umycia, ale jak nie szczepiony to mi się policja do pokoju zwali. Podarowałem tym razem, ale jak jeszcze jakiegoś spotkam to mu chyba nie podaruję. Na ratunek przyszedł Rafał, który w swoich zasobach wygrzebał dezodorant do butów, Mogę jutro przeżyć zatem szok kulturowy 

Pomijając całą nieciekawość Etiopii północnej, widokom urody odmówić nie można, chociaż to akurat nie jest zasługą ani tych ludzi ani ich rządów

Na koniec sekcja dla Wojtka

Komentarze : 0
<ten wpis nie był jeszcze komentowany>
  • Dodaj komentarz