• » RiderBlog
  • » zwyszomi
  • » Dzień 20. Nareszcie po właściwej stronie. (ver. 2.0)
Najnowsze komentarze
Mimo wszystko chciałbym aby odniós...
Mam nadzieje ze to pomylka. 1500km...
Przejechane 1000km to na motocyklu...
każdy kij ma dwa końce, chciałem z...
2widz-a co świeżej krwi chcesz się...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

07.08.2014 19:28

Dzień 20. Nareszcie po właściwej stronie. (ver. 2.0)

Nocleg, znaleziony przypadkiem przy drodze okazał się całkiem znośny, na pożegnanie zaserwowano nam po 2 jajca z jakimś dobrym plackiem no i całą miskę ananasów. No właśnie zapomniałem wczoraj napisać, że po zjechaniu z gór z okolic granicy z DRC w Ugandzie najpierw zaczynają się wielkie plantacje bananowców ( na jednej z takich właśnie nocowaliśmy, chociaż bananów nam nie dali) i chyba właśnie są bananowe żniwa, bo wszyscy noszą tylko wielkie gałęzie z bananami. Ładują na ciężarówki, wożą rowerami, handlują na ulicy, czasami wygląda to tak jakby drugą walutą w Ugandzie były banany. Potem zaczęły stragany z ananasami, potem doszło mango i moje ulubione awokado. O dziwo banana na sztuki nie kupisz, tylko na gałęzie.

Uganda to dziwny kraj, z jednej strony piękne parki narodowe i przyroda z drugiej strony to co się dzieje na drogach trudne jest do opisania. Ponieważ udało się ten kraj szczęśliwie przejechać to troszkę opiszę jak to wygląda z perspektywy motocyklisty.

Zasada nr 1. Kto ma większy pojazd ten dyktuje warunki. A zatem mniejszy musi ustąpić większemu, po jakimś czasie zrozumiałem dlaczego lokalni jeźdźcy motocyklowi nawet nie wjeżdżają na jezdnię tylko poboczami cały czas posuwają. Wczoraj jak dobrze pamiętam zaliczyłem 4 zjazdy na pobocze, dzisiaj było to 8, z czego kilka naprawdę przy niezłej prędkości, bo nigdy nie przewidzisz tego co się stanie na drodze.

Zasada nr. 2. Największymi idiotami, debilami i czymkolwiek jeszcze są kierowcy busików Toyota Hiace.

Totalne przygłupy, których trudno nazwać ludźmi, nie szanują życia tych których wiozą no i oczywiście tych których na drodze chcą upolować. Wygląda to tak, jest odcinek prostej różnie 500m a nawet i kilometr. Z przeciwka jedzie jakiś pojazd a za nim busik. Jak busik dogoni to co ma przed sobą, zaczyna wyprzedzać, to nic że zbliżyłem się do niego na kilka metrów. Wywala na Twoją część jezdni, na maksa zaświeci Ci światłami (chyba na znak że chce Cię zabić) i masz 2-3 sekundy na wypad do rowu albo na pobocze. Najpierw uciekałem potem jeszcze im pokazywałem co o nich myślę ale jestem pewny że gdybym musiał przez Ugandę jechać jeszcze jutro to bym sobie parę kamieni do kieszeni wziął i rzucił jednemu albo drugiemu prosto w ten pusty łeb. Jakby się zabił to może by się rozniosło wśród pozostałych, że ci mniejsi też groźni są. Szkoda tylko tych pasażerów, chociaż gdyby im się taka jazda nie podobała to myślę, że takiego kierującego debila szybko do pionu by postawili. A tak widać że chyba im też to się podoba.

Jak uda Ci się nie przegrać z drogowymi matołami, kolejnym wyzwaniem są hopki.  A hopki w Afryce są różne. Zaczęły się poważne w Tanzanii, dość duże i zawsze po 5 razem, jak będziesz jechał więcej jak 20km/h gleba murowana, ale przynajmniej wszystkie są takie same. W Rwandzie są ale fajne, trochę niższe i szerokie czyli służą do zwolnienia a nie do zabicia. Są też tam gdzie potrzeba bo w Tanzanii i Ugandzie i położenie czasami jest tak logiczne jak ekranów dźwiękochłonnych u Nas. W Ugandzie z hopkami nie ma za to żartów. Generalnie ich układ zależy od fragmentu drogi. Najgorszą są te własnej roboty. Polega to na tym że: stawiam sobie stragan np. z pomidorami, ale klienci się nie zatrzymują. Przywożę zatem kilka taczek kamieniu, obsypuję piaskiem i już teraz na pewno każdy się zatrzyma. Jazda jest masakryczna, nie ma mowy o przejechaniu przez takie coś na siedząco, wiele razy nawet na stojąco moja osłona silnika tylko zazgrzytała. Okazało się że mój GS jest sporo niższy w zawieszeniu od dużego GSa, więc Rafał ma nieco łatwiej. Reasumując, dzisiejszy dzień był jak dotychczas najgorszy, i to nie ze względu na brak nawierzchni tylko z konieczności ciągłej walki o swoje miejsce na drodze. Dobry przykład był z granicy Uganda-Kenia. Jadę swoim pasem, nagle na mój wjeżdża TIR i podjeżdża blisko, bliżej coraz bliżej, w końcu czuję jak jego tylne koła ocierają się o mój kufer. Dobrze, że wszystko na małej prędkości.

Upiepszyliśmy się na maksa, jadąc (a właściwie próbując jechać) przez ok 11h. Udało się ujechać 516 km.

Chociaż było kilka normalnych sytuacji. Najpierw fotowanie tabliczki z informacją że jesteś na równiku. Nakleiłem swoją naklejkę, jak ktoś tam będzie niech się odezwie będę wiedział czy jeszcze jest :)

Jak wspomniałem jesteśmy w Kenii

Po stronie Kenii zatrzymaliśmy się w przydrożnym „barze” składającym się z 4 krzeseł i stołu wspólnie użytkowanego z domownikami. Wypiliśmy po dobrej, dużej herbacie (Uwaga w Ugandzie i Kenii jak nie powiesz to standardowo będzie już mleko dodane razem z imbirem.

Na granicy była mała afera bo Rafał zaczął fotki robić i go namierzyli, poza tym papiery załatwiliśmy w 5 minut. Tak jak pisałem wszystko idzie sprawnie, ja załatwiam stempelki, a Rafał pilnuje motków i dogaduje wymianę walut. A zatem witamy w Kenii

Ech te graniczne klimaty

W obu krajach pełno posterunków drogowych, w Ugandzie zobaczyłem pierwszy radar przenośny, w Kenii nas zatrzymali ale jak się dowiedzieli dokąd jedziemy tylko pomachali.

Mieliśmy dzisiaj dojechać do „autostrady afrykańskiej” prowadzącej do Etiopii, ale na marzeniach się skończyło. Nie jestem pewny czy jest jeszcze gdzieś we wschodniej Afryce jakaś remontowana droga, która nie jest na Naszej trasie. Co parę kilometrów musisz przeprawiać się przez zapylone objazdy, czasami  jak się za bardzo kurzy to dla odmiany objazdy polewane są wodą, z czego powstanie piękne błoto. Dodatkowo w Kampali też oczywiście były remonty więc zanim wyjechaliśmy na prostą, to parę godzin postaliśmy w korkach.

Przed Kampalą jedzie się przy źródłach Nilu białego, który swój początek bierze z jeziora Wiktorii.

Niestety nie ma się gdzie zatrzymać. Poza tym cały czas jedziemy na wschód więc jeszcze kilka razy przekroczymy równik.

A zatem nigdy więcej takich odcinków !!! Na koniec dojechaliśmy w góry, zachmurzyło się i zaczął padać deszcz. 1 km przed miasteczkiem Kericho  gdzie mieszkamy, na wys. 2000+ m. n.p.m. Na granicy termometr wskazywał 40 stopni, po przejechaniu ok 200km temperatura wynosi ok 15 stopni. Dobrze, że tradycyjnie widoczki były OK

 

zbyszek

Dystans: 516km. Total: 8 318km.

PS.

Seria porady praktyczne.

Porada numer 1. Każdy kto wsiądzie na motor wie co się dzieje z dupskiem po godzinie jazdy. Tymczasem my zatrzymujemy się czasami  co 4 godziny. Jak zrobić żeby wytrzymać: kupujesz sobie spodenki kolarskie, zakładasz (bez gaci oczywiście) pod spodnie motocyklowe i działa, nawet do ok 37 stopni. Oczywiście do wyższych temperatur spodenki muszą być markowe. No i warto zainwestować w szerokie turystyczne siedzenie, które najlepiej obłożyć koralikami (można takie coś do samochodu kupić a potem zaadoptować). Ale można mieć to samo  za free, trzeba tylko iść do kogo , kto będzie gotów z Tobą kontynuować? 

Komentarze : 0
<ten wpis nie był jeszcze komentowany>
  • Dodaj komentarz