03.08.2014 18:58
Dzień 16. O 3kg obywatela mniej (ver. 2.0)
W zachodniej Tanzanii o Internecie słyszano ale nikt go jeszcze nie widział. Wczoraj spędziłem godzinę na zakupie karty SIM, a wieczorem kolejną godzinę na doładowywaniu telefonu nominałami po 1 PLN. Na koniec okazało się że dupa... ten koleś w punkcie sprzedaży wydawał się totalnie nierozgarnięty. Więc robota na darmo
Powiem szczerze, że wczorajsza droga mocno Nas wyeksploatowała. Na dodatek kapela, o której wspominałem wczoraj zakończyła koncert o 1 w nocy tuż pod Naszym oknem. Było tak głośno, że człowiek własnych myśli nie słyszał, a żeby w pokoju pogadać to zapomnij.
Tak więc mocno zmęczeni wstaliśmy i ruszyliśmy w kierunku Burundi. Plan na dzisiaj prosty – dotrzeć do asfaltu i zapomnieć o fatalnych drogach w Tanzanii. To nie jest tak, że jadąc do Afryki człowiek spodziewa się wszędzie asfaltu, bo wcale tak nie jest, tylko jak się czyta przewodnik albo korzysta z niby profesjonalnej mapy w nawigacji, która specjalnie pisze, że tutaj jest asfalt to człowiek nastawia się psychicznie i zaczyna coś planować, że dojedzie tutaj i tutaj. A tak to dupa przez wielkie D.
Tak więc niecały kilometr po wyjechaniu z miasta asfalt znikł i się zaczęło. Tym razem dane Nam było odbyć praktyki z jazdy po piachu, Był piach po kostki, był piach po kolana, były koleiny w piachu też wysokie ponad kolana, były też podjazdy i zjazdy tak na oko 15 stopni w piachu po kolana. Zła jakość zdjęć wynika z faktu że ciągle wszystko było ukurzone
Czasami były też kamienie w piachu, dołów było mało ale za to jak były to akurat drzewa rzucały tak cień że praktycznie wpadaliśmy do każdego. Jazda po piachu samym motorem po sypkim piachu łatwa nie jest ale się da, natomiast jak się zapakuje kilkanaście dobrych kg bagaży i podniesie środek ciężkości o kilkadziesiąt cm do góry to łatwo nie jest. Cały czas na nogach, pierwszy raz w życiu, na prawej dłoni dorobiłem się odcisków. Kurz jak nie wiadomo co, na szczęście samochodów to chyba ze 2 widzieliśmy, bo po drodze raczej nie dadzą rady. W sumie pierwsze 200km zrobiliśmy w 6h, prawie non stop, trzeba się było tylko zatrzymywać bo pasy bagażowe ciągle popuszczały. Jak zabrakło piachu to zaczynała się tarka i to taka jakiej do tej pory w Afryce nie widziałem. Z tego wszystkiego to wolę chyba jednak doły, nawet i te kamienie są chyba lepsze od piachu. Po paru godzinach człowiek już jako tako nauczył się nad tematem piaskowym nieco panować. Może gdybym po czymś takim jechał przez Namibię to może dachowania by nie było, najważniejsze że chyba psychiczny uraz i strach został przełamany.
To że się człowiek przewali to jeszcze pół biedy, prędkość nieduża więc najwyżej się można nieco poobijać, ale najgorsze są nogi. Raz na jakiś czas jako odruch ostateczny obrony przed glebą człowiek się odbija stopą od ziemi żeby się nie wywalić. Problem polega jednak na tym że jak szybko stopy nie zabierzesz to przejedzie po niej kufer przyczepiony z tyłu, a wtedy z nogą krucho.
Tak więc po dniu spędzonym w piaskownicy, przejechaniu 400 km w ok 13 godzin, bilans strat wygląda następująco: u Rafała jedna mała gleba motka i nieodbijające sprzęgło, bo piach wlazł do tłoczka przy klamce, który jutro trzeba będzie rozebrać i wyczyścić, no i gdzieś urwany kabel z zasilaniem do nawigacji pewnie na tarce. Ponieważ jakoś tak wyszło, że pewnie ze względu na nawigację jadę cały czas pierwszy to plusem, że mniej kurzy biorę na klatę, ale za to lepiej testuję trasę. Tak więc na jednym zakręcie wpadłem centralnie do rowu do rowu, ale spoko włączyłem wsteczny i o własnych siłach z rowu wyjechałem. Na tarce urwało się jedno z mocowań kufra, ale dobra wiadomość jest taka że wziąłem ze sobą zapasową, zła jest taka że to chyba ostatnie mocowanie. Potem na tarce dość powiedziała żarówka, a potem była bardzo głęboka koleina i głęboki piach i tym razem poległem, jeszcze się próbowałem odepchnąć nogą ale noga w piachu została i najechał kufer. Dobrze, że piach był miękki i stopa się bardzo nie wykręciła, ale z każdą godziną dawała bardziej znać o sobie. Na szczęście biegi się da przerzucać więc do jazdy jakoś specjalnie potrzebna nie jest, poboli więc trochę i przestanie, za to ślad od walnięcia kufra jest konkretny i tutaj przydałby się buty motocyklowe. Więc albo jest to mała gleba albo duża podpórka, bo moto musiałem trochę położyć. Poza tym z 10 razy dobiłem amortyzatorem aż jęknął, no i cała jazda bez muzyki w uchu, żeby słyszeć czy zza zakrętu nie pojawi się pędzący autobus albo ciężarówka. Już parę razy trzeba się było przed nimi ewakuować z drogi, bo dla nich jazda po lewej stronie jest pojęciem względnym. Poza tym muzyka mocno rozprasza..
Droga może i do dupy ale widoki tradycyjnie super, tylko że bez fotek, bo jedną ręką kierować się nie dało
Po 13tej dojechaliśmy na 5km odcinek asfaltu. Zatrzymała nas Policja a Rafał akurat pojechał do miasteczka szukać jakiegoś płynu od tego zacinającego się sprzęgła. No to powiedziałem Rafałowi żeby szukał płynu a ja sobie tutaj z panami pogadam.
Najpierw omówiliśmy bieżące sprawy w stosunkach Polska-Tanzania, potem pogadaliśmy, potem dres, który trzymał kałasznikowa, stwierdził że wcale dresem nie jest tylko że jest z policji kryminalnej i dresem się maskuje. W końcu podpytałem ich czy do granicy da się jakoś dojechać asfaltem i wskazali asfalt tajny i zadziałało i 100km + sobie zaoszczędziliśmy, jak przyjechał Rafał to już z każdym byłem po 10tej piątce więc stwierdzili że od Rafała dokumentów już nie potrzebują. Więc zrobił się milutko i widoczki można było znowu na spokojnie oglądać
i był czas by chwilę odpocząć
Wyjazd z Tanzanii w przeciwieństwie do wjazdu bardzo szybko (nie licząc 30 min czekania na jedynego celnika, który akurat poszedł sobie do domu, ale obiecał że wróci), wjeżdżamy do Burundi i znowu 20 km szutru z piachem, ale w porównaniu z Tanzanią to jakość super.
Wiza do Burundi na granicy (to znaczy 20 km za granicą) do nabycia za 40 USD. I jesteśmy w Burundi.
Pierwsze skojarzenie po wjeździe – Malawi, też wszyscy chodzą na piechotę albo pchają rowery (najczęściej zamienione na tankowe do przewozy nafty) bo prądu dalej tam nie ma. Drugie to tabuny, bardzo słabo odzianych dzieci. No i najważniejsza rzecz to widoki, olbrzymie góry i widoki niesamowite.
W urzędzie imigracyjnym byliśmy niezłą atrakcją dla dzieciaków
Jest jeszcze czwarte skojarzenie – Zimbabwe, pod kątem banknotów, nie chodzi o ich wartość tylko zastanawiam się co Ci ludzie w tych krajach robią z banknotami. Może wycierają się nimi zamiast ręcznikiem, może noszą w budach, może po nich chodzą, a może robią jeszcze co innego. W każdym razie dolary używane w Zimbabwe na pewno w USA nigdzie nie zostałyby przyjęte. Burundyjskich również strach do ręki brać.
Pogranicznik z Burundi doradził nam hotel na nocleg nad samym jeziorem Tanganika. Problem tylko w tym by tam dojechać przed zmrokiem, no to w palnik i dzida.
Widok i otoczenie porażające, a wszystko to w cenie 15 usd za pokój. Od razu wskoczyłem do basenu, najchętniej zrobiłbym to w całym ubraniu ale ludzie byli.
Cały czas są kłopoty z Internetem. Najpierw jeszcze w Malawi, gościowi nawalił dostawca Internetu. W miasteczku gdzie nocowaliśmy nie było prądu, a teraz niby net jest tylko z prędkością ok 1 bita/minutę.
Kolejne wyzwanie to odgadnąć czy w Burundi panuje ruch lewo czy prawostronny. Bo samochody głównie na styl angielski ale jednak zwyciężyła Francja
Muszę kończyć bo po obfitej kolacji w lokalnej knajpie oczy same się zamykają.
Pozdrawiam
Dystans 400km. Total: 6 841km
PS.
Oj do Burundi wjechało jednak sporo obywatela mniej :)
Archiwum
- wrzesień 2014
- sierpień 2014
- lipiec 2014
- czerwiec 2014
- maj 2014
- kwiecień 2014
- marzec 2014
- luty 2014
- styczeń 2014
- grudzień 2013
- wrzesień 2013
- czerwiec 2013
- maj 2013
- kwiecień 2013
- marzec 2013
- luty 2013
- styczeń 2013
- grudzień 2012
- listopad 2012
- kwiecień 2012
- wrzesień 2011
- sierpień 2011
- lipiec 2011
- czerwiec 2011
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Offroad (113)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Turystyka (3)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)