25.07.2014 22:54
Dzień 07 Jest prawie pięknie (ver. 2.0)
7 rano odpalamy pojazdy i zasuwamy na granicę, było mocno rzeźko, ale w pewnym momencie w 2 minuty temperatura skoczyła o 10 stopni. Fajne zjawisko.
Granica wprowadziła w prawdziwy afrykański klimacik, chociaż w
porównaniu z zachodnią Afryką było przeraźliwie cicho i
przeraźliwie mało chaosu, ale jak się wjechało z Botswany to
różnica niewątpliwie jest. Trochę logistyki: wiza na
granicy 30 USD, podatek drogowy 10 USD, OC na miesiąc 20 USD.
Zimbabwe to to kraj w którym inflacja była naprawdę
legendarna, gdzie chleb jeszcze niedawno kosztował kilkanaście
miliardów dolarów Zimbabwe. W związku z tym
przeszli na dolary USD, z dokładnością do 1 USD, bo grosze
wydawane są w motetach z RPA, z dokładnością do 10 groszy, nie
wiem jaka waluta jest używana do pojedynczych groszy.
Z
granicy:
Telewizor został uwięziony
:) na przejściu granicznym
Trochę folkloru, czyli witamy w Zimbabwe
Pierwsze wrażenie z Zimbabwe to kamienie. Niesamowite skały
które pojawiają się znikąd, z niesamowitymi kształtami,
poza tym wreszcie skończyła się pustka i pojawiły się wioski,
ludzie etc. Pojawiły się wreszcie pierwsze zwierzęta, na razie
głównie małpy.
Dla tych co na bieżąco historii Zimbabwe nie śledzą to tak w skrócie. Mają takiego sobie prezydenta Mugabe (Roberta), żeby nie było problemów za krytykę jego władzy należy się kara więzienia, chyba w zeszłym roku (lub na początku tego) były wybory, które wygrał po raz n-ty z wynikiem 90+ %, ma koleś chyba z 95 lat i mózg mu chyba już słabo pracuje. Jedną z jego kluczowych decyzji parę lat temu było powiedzenie wszystkim białym: wypierd … i po paru miesiącach całe ich majątki znacjonalizowano i „rozdano” ludowi tudzież proletariatowi. Czytałem że jeden Anglik walczy i wciąż ma tam jeszcze jakąś ziemię. Jak to się mówi rewolucję robi się łatwo, ale znacznie trudniej się nią zarządza w czasie. Delikatnie mówiąc lud Zimbabwe nie do końca był przygotowany do takiego wyzwania, więc kraj upada pod każdym względem w miarę upływu każdego tygodnia.
Pierwszy plan wycieczki to miejsce pochówku założyciela
tego państwa Cecila Rhodesa, stąd poprzednia nazwa tego państwa
–Rodezja.
Grób ma w niesamowitym parku kamiennym Matobo. Niesamowite kamienne wzgórza z jednym centralnym, na którym (ciekawe skąd się tam wzięły) znajdują się kilkumetrowe okrąglaki.
Jak się podejdzie bliżej to całe się ruszają, a dokładniej tabuny jaszczurek na nich się wygrzewających.
Widok ze wzgórza niezły. Gdzie nie spojrzeć ogromne
skały w niesamowitych kształtach. Wjazd do parku narodowego
Matobo gdzie w cenie jeszcze zwierzaki można pooglądać kosztuje
25 USD + 10 USD za wejście na szczyt do grobu (lokalesi ok 5x
mniej) Z wjazdem do parku był kłopot, bo Pani oświadczyła że
motorami nie można. Zrobiłem oczy kota ze Shreka, powiedziałem że
jedziemy z Polski i … musiała pęknąć. Przy okazji uczę się
technik negocjacyjnych od Rafała, który zawodowo takimi
sprawami się zajmuje.
Kolejny cel to średniowieczne ruiny Great Zimbabwe, odległe o
bagatela 350 km więc dzida. Droga super, bez płotów, dobra
jakość, górki, dołki, zakręty, wyprzedzanie, prawdziwa
frajda po pustkowiu w Botswanie. Jechało się pięknie, a szybka w
kasku wygląda jakbym grał w paintbala na czerwone kulki. Trup
owadzi słał się gęsto. W końcu zgłodnieliśmy więc pora na obiad,
w Zimb. pojawiły się wreszcie przydrożne bary więc do jednego
takiego we wiosce zajechaliśmy.
Z tym że dostęp do barmana
jest utrudniony
Wprawdzie napis restaurant był ale chwilowo nic nie było ani
do jedzenia ani do picia. No z wyjątkiem tajemniczego napoju
rozlewanego do butelek plastikowych PET o kolorze mleka, ale o
zapachu piwa. Gość mocno mnie zachęcał do degustacji,
mówiąc że to na drogę będzie wzmocnienie. Właściciel
stwierdził że na tyłach knajpy to grill właśnie dochodzi więc
może coś z grilla? No cóż widać potrzebuję jeszcze kilku
dni żeby się przemóc na danie grillowe, nie za bardzo wiem
co tam za flaczki się smażyły, ale wyglądały delikatnie
mówiąc nieco odpychająco. Było jeszcze coś co przypominało
podeszwę z mojego klapka. Pan widząc moją niepewność mówi,
nie ma sprawy niech pan pójdzie tam dalej jest
wybór full wypas. Poszedłem, oblukałem głównie
puste półki i wyszedłem z colą, chipsami i czekoladką pod
pachą. I tak spożyty został pierwszy obiad na ziemi Zimbabwe.
Przyszło full ludzi, było fotowanie i różne takie.
Gdy pomału zbliżaliśmy się do celu stało się coś co
spowodowało że zmieniłem tytuł z „Jest pięknie”. Jadę
jako pierwszy (od samego początku” z przeciwka jedzie
ciężarówka, jakieś 50-100m przede mną z jej ładunku nagle
odrywają się 2 duże płyty pilśniowe i spadają na drogę, a
dokładniej prosto przede mnie. Gdyby oderwały się 2 sek
później lepiej nie myśleć. Tak więć wpadłem na nie jak się
już miarę ułożyły na asfalcie. Zrobiło się naprawdę gorąco.
Opatrzności zdecydowanie należą się podziękowania. Potem już bez
większych kłopotów, no może smaczku dodaje fakt że w
Zimbabwe nie ma benzyny bezołowiowej, więc zatankowaliśmy jakąś o
nazwie „blend” cokolwiek to znaczy.
Przy okazji
ustawiła się kolejka do przybicia piątki
Może jakiś forumowicz się wypowie na co to wpływa jak 800 km przejedzie się na takim wynalazku. Chociaż z drugiej strony zanim to opublikuję to chyba już sami będziemy wiedzieć.
Przed noclegiem w samych ruinach wystraszyły nas
kosmiczne ceny więc skręciliśmy na bezdroże na 5 km przed
ruinami, skuszeni drogowskazem Jazz Lodge 4km. Droga,
prawdziwa Afrykański czerwony kurz, uwaliliśmy się cali, kamienie
i doły na maksa, ale dojechaliśmy. No cóż nowi właściciele
z nadania Mugabe na jazzmenów nie wyglądają, chociaż
spadek po białasach dostali super.
Pani gospodyni
Jedno z ładniejszych miejsc w jakich nocowałem w życiu,
położone na wzgórzu nad samym jeziorek. Widok niesamowity,
za 50 usd do dyspozycji mamy cokolwiek chcemy.
Zaczęliśmy od pytania gdzie by tu można coś zjeść, okazało się że nigdzie. Ale jak pojawił się mąż naszej gospodyni, że wie gdzie można zdobyć kurczaka. Mówi że za 7 usd przygotuje nam obiad dla dwóch. Zgodziłem się i za parę minut Pan wrócił trzymając wrzeszczącego kuraka na nogę. Potem jak robiłem przy motorze usłyszałem pracę siekiery i po godzince obiad był gotowy, ale kac moralny pozostał.
Głusza totalna, nawet telefon nie działa więc za pan brat z
naturą na 100%.
W Zimbabwe nawet się pojawiły opłaty za drogi, z tym w geście
solidarności motocykliści z takowych zostali zwolnieni
Pare słów o komunikacji autobusowej bo warto. My
jedziemy średnio 100-110 km/h tymczasem autobusu mającego na oko
z lat 20 nie sposób z taką prędkością dogonić. Tutaj
kolesie cisną, nie to co nasi w tych swoch wypasionych furach po
90 km/h. Do tego taki na dachu ma jeszcze wszelkie klamoty, np:
fotele, a następnego dni anawet widzieliśmy podróżującą
szafę :)
I jeszcze tradycyjna seria pt. widoczki z drogi
Dystans przejechany 573 km. Total 2 934 km
Pozdrowienia z serca Zimbabwe
Rafał & Zbyszek
Archiwum
- wrzesień 2014
- sierpień 2014
- lipiec 2014
- czerwiec 2014
- maj 2014
- kwiecień 2014
- marzec 2014
- luty 2014
- styczeń 2014
- grudzień 2013
- wrzesień 2013
- czerwiec 2013
- maj 2013
- kwiecień 2013
- marzec 2013
- luty 2013
- styczeń 2013
- grudzień 2012
- listopad 2012
- kwiecień 2012
- wrzesień 2011
- sierpień 2011
- lipiec 2011
- czerwiec 2011
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Offroad (113)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Turystyka (3)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)