• » RiderBlog
  • » zwyszomi
  • » Dzień dwudziesty trzeci: być albo nie być (piątek 18-1)
Najnowsze komentarze
Mimo wszystko chciałbym aby odniós...
Mam nadzieje ze to pomylka. 1500km...
Przejechane 1000km to na motocyklu...
każdy kij ma dwa końce, chciałem z...
2widz-a co świeżej krwi chcesz się...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

21.01.2013 08:47

Dzień dwudziesty trzeci: być albo nie być (piątek 18-1)

Jak wstałem rano, chłopakom tylko wystawały nogi spod samochodu.

Musieli posprawdzać które łożysko się kończy. Pozdejmowali osłony i stwierdzili że nigdzie żadnych luzów nie wyczuwają. A zatem w drogę.



Początek dnia nie zapowiadał żadnych problemów.

Najpierw wizyta w Kameruńskim topowym kurorcie nadmorskim Kribi i kąpiel w ciepłym jak zupa oceanie atlantyckim.

Gacie są, ręcznik też a zatem można iść się kąpać


Trochę tylko ręce zafarbowały od mokrych po deszczach rękawiczek


Wielu ludzi to tutaj nie ma

Plaże wspaniałe, żadnego kamyka, czysty piasek, bez ludzi, bez śmieci. Jeden człowiek łowiący na wędkę rybki. Jak w bajce.

Jogging Maćka


i jego nowi koledzy. Jacyś tacy dziwni :)


Kąpiel po kąpieli


Jeszcze małe zakupy

Potem przejazd do miejscowości Ebolowa, do wyboru 170 km przez dżunglę albo na około przez stolicę ok 500 km. Wybór oczywisty.
Bogatsi o doświadczenia z dni poprzednich obawialiśmy się drogi ziemnej ale spotkała Nas miła niespodzianka. Otóż po raz pierwszy stosunek dziur do drogi był tym razem lepszy na korzyść drogi.

Prawdziwa autostrada

z niesamowitymi widokami



W nocy padał deszcz, droga była jeszcze wilgotna więc nie było kurzu. Ruch na drodze znikomy więc można było przycisnąć. To był prawdziwy off-road, dobra prędkość, mało ludzi po prostu bajka.

Była też okazja do porównania się z chińsko-kameruńską myślą technologiczną
 

Gmole wzbudzają szacunek, musi ostro chlapać jak pada deszcz. O czym za chwilę sam się przekonałem.
Po przejechaniu prawie stówki zaczął ostro padać deszcz. Trzeba było się ratować jakimkolwiek daszkiem.

Halogeny oczywiście się zapaliły same :)

Znalazłem daszek przy furtce opuszczonego domu, starczyło miejsca i dla chłopaków. Niestety po paru minutach dołączyło jeszcze kilku, ciekawskich miejscowych i delikatnie mówiąc zrobił się ciasno i nie miło bo jednemu z nich koszulka pachniała tak jak mi wczoraj. Trochę przestało padać i ruszyliśmy no i się okazało że glina po której tak cudownie się jechało nagle zamieniła się w totalną maź.

Pod pierwszą górką Maciek musiał mnie popychać, potem sami mało nie zsunęli się autem do rowu. Jadę dalej nagle gleba, tak jakby mi ktoś zacisnął nagle hamulec przedni. Prędkość była nieduża więc nic nawet nie bolało. Po jakimś czasie na większej prędkości znowu to samo, tym razem dobrze że kask był na głowie, bo wczoraj jeździłem sobie tylko w czapce. Trochę się potłukłem ale nic poważnego się nie stało. Natomiast dalej jechać się prawie nie dało. Przednie koło się nie kręci – co za cholera?

Przyczyna prozaiczna. Glina oblepiła wszystko, w tym przednie koło. Między błotnikiem a oponą ubiło się tyle gliny że przednie koło przestało się kręcić.

Znaleziony został patyk i rozpoczęto wydłubywanie gliny. Zadziałało, koło się kręci ale po kolejnej glinie znów to samo. Stosowanie patyka to leczenie skutków, wyeliminujmy przyczynę. A zatem pozbywamy się przedniego błotnika, a na chłodnicę zakładamy kawałek szmaty żeby nie zlepiła się gliną. Zadziałało, wprawdzie glinę teraz mam wszędzie, na sobie, na kasku i jeszcze w kilku innych miejscach ale najważniejsze że da się jechać. Po drodze mijamy kilka aut, którym się nie udało na gliniastej drodze. Cysterna też wylądowała w rowie. Miałem ochraniacze na buty, że niby od deszczu. I czas przeszły jest tutaj najbardziej odpowiedni, na glinie się nie sprawdzają :).

Kolejna gliniasta górka i szok zapala mi się kontrolka od ciśnienia oleju plus kontrolka ogólnej awarii. Próbuję jeszcze raz i to samo, po kilku sekundach znowu jest problem. Do najbliższego miasta ponad 50km, a wokół Nas las. Dłubiemy, dłubiemy i nic znów kontrolka oleju świeci zajebistym czerwonym, migającym światłem. Trzeba ustalić powód a potem dopiero można kontynuować. Olej w silniku jest, może się ugotował bo jakiś czas silnik miał obrotów na maksa? Do zmroku niecała godzina zapada decyzja motor holujemy. Mamy przy haku takie specjalne ustrojstwo (podejrzeliśmy pomysł w Internecie, wykonawcą był oczywiście Maciek), które pozwala zaczepić motor za przednie koło. 3 godziny i ok 22 lądujemy w hotelu. Motor jest na holu. Okazało się że ów podjazd z gliną, który pokonał motor był ostatnim, za wzniesieniem zrobiło się sucho, tam deszcz nie padał, nawet pojawił się upragniony kurz. Chyba można mówić o prawdziwym pechu. Doczłapaliśmy się do miasta ok 22. Nie byliśmy zmęczeni, byliśmy zjebani na maksa. Posiedziałem do północy, próbując doprowadzić motor do jakiegoś stanu. Trochę poczyściłem zdjąłem osłonę silnika, z której wysypałem z 5 kg gliny i zabrałem się do ustalania przyczyn błędu. Podpiąłem się do komputera w motorze i pokazuje że nić wielkiego się nie dzieje. Wykasowałem błędy i … usnęliśmy.

Rano zmieniłem jeszcze olej no i zobaczymy czy ruszy. Oby zadziałało!!!

Pozdrowienia

PS Nocujemy w mieście Ebolowa


W celu zjedzenia kokosa potrzebna jest siekiera i nóż

Komentarze : 0
<ten wpis nie był jeszcze komentowany>
  • Dodaj komentarz