Najnowsze komentarze
Mimo wszystko chciałbym aby odniós...
Mam nadzieje ze to pomylka. 1500km...
Przejechane 1000km to na motocyklu...
każdy kij ma dwa końce, chciałem z...
2widz-a co świeżej krwi chcesz się...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

28.07.2014 20:41

Dzień 11 Patataj, patataj przez Zambię (ver. 2.0)

Było bajkowo, no prawie bajkowo, po popołudniu już nie żarło.

Poranek w szkole

 

 

 
Chciałem napompować Pani wiadro wody i ... akurat pompa się urwała. Ale spoko wszyscy mówią że to ni emoja wina. Teraz trzeba nosić wodę 500 m dalej. I weź tu człowieku pomagaj ludziom 

 

Najpierw bez jakiegoś zbędnego komentarza delektujmy się zdjęciami z Zambii, jechaliśmy obrzeżami parku narodowego Dolnej Zambezi. Widoki nieziemskie.

 

 

 

 

 

 

 

Zdjęcia będą, ale muszę operację zoptymalizować bo tu Internet za godzinę liczą.

Po drodze mała niespodzianka śniadaniowa. Ponieważ w szkole głupio Nam było czekać na śniadanie wyjechaliśmy trochę na głodnego. Dojechaliśmy do jakiegoś miasteczka z szumnym napisem supermarket, aż tu w sklepie sobie takiego mini grilla pędzą z pięknymi kiełbaskami.

 

Rafał jeszcze się boi ale ja poczułem się jak w domku ze śląską w gębie. Miodzio przez duże M.

 

I tak dalej sobie jedziemy w kierunku naszego safari i już w głowie sobie wszystko planuję, aż tu nagle przy prędkości 120 czuję że straciłem totalnie władzę nad motorem ja w lewo a on w prawo, ja w prawo to on w lewo. Na szczęście z przeciwka nic nie jechało i jakoś udało mi się wyhamować bez gleby. Jeden rzut oka na tylko koło i wszystko jasne, guma.

Tak się najpierw martwię czy uda mi się dziurę zlokalizować i wsadzić w nią grzybka naprawczego.

 

 

 

 

 

Kłopotów z odnalezieniem nie było, nie mam pojęcia na co wjechałem, ale powiem szczerze że jakbym wziął wiertarkę z wiertłem 7-8 mm to ładniejszej okrągłej by nie zrobił. I to wyjaśnia zachowanie motoru na ulicy, myślę że powietrze uciekło w sekundę. Dziura taka że aż echo słychać. Wyciągam sprzęt naprawczy, otworu szykować nie trzeba bo przyrząd do tego stworzony mieści się w nim bez problemu. Wkładam pierwszego grzybka, pompujemy powietrze grzeje wokół że hej, czyli opcja nr 1 odpada.  Burza mózgu na drodze i pojawia się opcja nr 2, dziurę obsmarowuję silikonem do uszczelnienia głowicy silnika i grzybka też. Czekam 10 minut aż zaschnie i pompujemy jest zdecydowanie lepiej, tak naprawdę brakuje ułamka milimetra żeby osiągnąć 100% sukcesu. Plan był taki do miasta zostało ok 50 km, należy tam dojechać i dopiero wtedy rozważyć opcje ew. wymiany opony. Powietrze ucieka bardzo powoli, tak naprawdę bąbelki się robią powoli. Pompuję więc na maksa, kompresor w kieszeń i dzidzia do miasta.
po drodze oczywiście remont drogi, objazdy poboczem a czas leci. Zatrzymuję się raz patrzę OK, dojeżdżam do miasta OK. Po drodze zatrzymuję się w 2 „zakładach wulkanizacyjnych” ale goście kręcą że bolca na taką dziurę to oni nie mają.

 

Ci to dobrze że granatu pod koło nie podkładają

 

Zatrzymuję się w kolejnym, wygląda całkiem, całkiem, nawet jakieś urządzenia ma. Tutaj też gość kręci głową, bardziej z podziwu że coś takiego uszczelniliśmy jako tako. Pada decyzja o zmianie opony. Pomimo że to serwis motocykli był, jak zobaczyłem jak młotem napiepszają żeby oponę zdjąć to mi się ich szkoda zrobiło i pokazałem im sposób, bez młota tylko z użyciem motoru i jego ciężaru. I chyba zdobyłem parę afrykańskich małych punktów bo goście z podziwem na mnie zaczęli patrzeć.

 

 

Potem jeszcze pokazałem że oponę się łatwiej zakłada jak jest nasmarowana tym co trzeba i znowu mały punkcik. Tak więc opona nowa jest tylko, że zapasu nie ma a tutaj dopiero 1/3 drogi przejechana. Szybka burza mózgu i kombinuję z gościem, że za 2 dni będziemy tędy wracać z safari to obiorę dziurawą oponę, z tym że do tego czasu to niech on się nieco postara i coś wykombinuje. Skoro ma teraz dostęp do dziury z obu stron to niech pokombinuje i będzie jeszcze na czarną godzinę. Gość stwierdził że w takim układzie to on się postara i naprawi. Usługa wyszła 20 PLN, chociaż chyba tez ich powinienem obciążyć. Pozostało 130 km do parku, a droga podobno terenowa i to ostro. Dochodzi 15ta pada decyzja że jednak jedziemy do parku. No to dzida. I tutaj miła niespodzianka, chyba w tym roku, bo wszystko jeszcze było mocno świeże położono asfalt prawie do samego parku. Więc w lekko ponad godzinkę byliśmy w parku. No i tutaj koleje zaskoczenie. Na paru takich niby safari to już w Afryce byłem ale czegoś takiego nie widziałem. Mieszkamy w takim turystycznym namiocie wewnątrz parku za 50 USD, przed wejściem mamy gigantyczną kupę słonia, na szczęście chyba z wczoraj, wokół biegają zwierzaki, z za krzaków dochodzą niesamowite odgłosy.

 

 

 

Obok płynie rzeka a w niej krokodyle i hipcie hasają aż miło. Porównując do żenady turystycznej w Kenii czy Tanzanii za 1/3 ceny jest wszystko na miejscu. Motory kazali nam schować bo jak stwierdzili na rozdeptanym motku to my dalszej części Afryki nie przejedziemy. Jutro dajemy na jakieś safari, powiem szczerze że ta natura ma coś takiego w sobie że sam chętnie jeszcze raz sobie na nią popatrzę. Pan mówi że jak przyjdzie słoń to najlepiej zasunąć namiot J pewnie wtedy sobie pomyśli że zamknięte, a jak przyjdzie coś drapieżnego to udawać że nikogo nie ma. Tak więc drodzy rodacy zamiast bulić kasę i cisnąć się komercyjnych safari w Kenii i Tanzanii polecam NP. South Luangwa.

 

 

Wiadomość dla Zbycha i Maćka. Panowie tutaj jest chyba jeszcze lepiej niż w Etosha Park. Ech szkoda że Was tutaj nie ma. Może to jeszcze za wcześnie, ale chyba popełniliśmy błąd że na pierwszą afrykańską trasę wybraliśmy zachodnie wybrzeże. Wyszło na to że się umordowaliśmy, upiepszyliśmy a czasami i upodliliśmy. A tutaj we wschodniej części jest naprawdę bosko. Tak więc nie marnujcie czasu i na następne lato meldujcie się na wschodzi Afryki, czysta przyjemność, zero chaosu i syfu.

Ale popatrzyliśmy na kalendarz i wyszło że trzeba nieco przyspieszyć i trochę podciągnąć, bo z roboty na koniec wyrzucą.

Pomimo problemów różnych jest naprawdę pięknie. Zdjęcia za wczoraj i dzisiaj wrzucę jutro bo powiem szczerze że mocno jestem zrąbany.          

I jeszcze parę zdjęć z Zambii ogólnej

 

Lokalni yuppies

 

Przyjazd autobusu jest sporym wydarzeniem

 

 

Dystans 580 km. Total: 4 901km

Komentarze : 0
<ten wpis nie był jeszcze komentowany>
  • Dodaj komentarz