• » RiderBlog
  • » zwyszomi
  • » Dzień trzydziesty czwarty: różne oblicza Angoli (wtorek 29-1)
Najnowsze komentarze
Mimo wszystko chciałbym aby odniós...
Mam nadzieje ze to pomylka. 1500km...
Przejechane 1000km to na motocyklu...
każdy kij ma dwa końce, chciałem z...
2widz-a co świeżej krwi chcesz się...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

30.01.2013 19:32

Dzień trzydziesty czwarty: różne oblicza Angoli (wtorek 29-1)

Hotel był drogi nieprzyzwoicie, ale za to śniadanie zaoferowane też było najlepsze w całym wyjeździe.


Chociaż widoki z okna były ładne

Poszliśmy sobie nad morze, ale śmieci i potłuczone szkła przed plażą wymagają dużo samozaparcia. Sama plaża nie powala, woda OK


Ciekawe co było pierwsze drzewo czy opona?

Słoneczko zaczęło dawać ostro więc się spakowaliśmy i ruszyliśmy. Zacząłem od dobrej muzy na full i dzida po drodze.

 

Jedyny problem to straszny katar, doszedłem do wprawy potrafiłem kichać w chusteczkę jadąc w kasku 100 km/h. Albo to szczyt zwinności albo głupoty. Pewnie gdzieś po środku.

Niestety pojawiły się łażące po ulicy psy i kozy. Po jednym psie przejechałem, dobrze że już ktoś wcześniej zrobił to samo więc pewni było mu wszystko jedno. Jechałem za ciężarówką i nie dało się już  skręcić. Drugi burek napędził mi większego stracha bo kolizja była naprawdę blisko.

Przy przejeździe przez Benguelę oczywiście Nasza droga była w remoncie i trzeba było objeżdżać, nawigacja pokazała mi świetny objazd tyle tylko że po kilku kilometrach jedynym dostępnym manewrem było zawracanie.

Znowu zmienił się klimat i wróciły drzewa i zieleń, po jakimś czasie odbiliśmy od morza w środek kraju i zaczęły się spore wysokości. Zakończyliśmy dzisiejszy dzień na wysokości 1700 m. n.p.m. w mieście Lubango, temperatura spadła do 15 stopni. Trzeba było się przeprosić z ciepłymi ubraniami. W dodatku zaczął padać deszcz i było bardzo źle. Za to mieszkamy w najlepszym miejscu z kategorii hotele. Za jedyne 100 usd mamy bungalow w pięknej scenerii, z małym lokalnym zoo.

Nic się nie psuło, nic się nie działo, no może poza tym że jeden z uczestników ma kłopoty żołądkowe i chłopaki muszą częściej stawać po drodze. Moja diagnoza jest prosta: za mało Coli w organizmie :).
Życie pełne stresu bo w Angoli min z czasów wojny jest bez liku. 

Wielkie podziękowania dla Izy za wyposażenie apteczki. Środek na katar okazał się prawie magiczny i na wieczór po katarze nie ma już śladu prawie śladu. Trochę tylko oczy źle reagują na jasno świecące słońce więc trzeba się pilnować z okularami.


Przystanek autobusowy

Zabiłem motorem niezliczoną liczbę motyli, owadów lata co nie miara, cała szybka od kasku nimi wysmarowana. Jeden robal zrobił mi psikusa, akurat zadzierałem nogę na gmola a ten skórkowany wleciał mi pod nogawkę i użądlił. Pobolało, pobolało i przestało.


Kilometrów przybywa a razem z nimii liczba kabli, kabelków i wszelkich sznurków wokół kierownicy

Niestety siedzenie na barce ma swoje skutki nie zdążymy na ładowanie do kontenera w tym tygodniu i trzeba było zmienić bilety. Nie po to się jechało taki kawał drogi żeby teraz gnać na złamanie karku.

Tym bardziej że krajobrazy Angoli znowu urzekają.

Tak przy okazji do Cape Town pozostało 2000++ kilometrów. Jak będzie asfalt to pewnie jurto powitamy się z Namibią.


A zatem do jutra

Pozdrawiam

PS

Sekcja pt "Ładne widoczki w Angoli" na trasie pomiędzy Benguelą i Lubango

Komentarze : 0
<ten wpis nie był jeszcze komentowany>
  • Dodaj komentarz