• » RiderBlog
  • » zwyszomi
  • » Dzień 18. Jedno z najbardziej makabrycznych miejsc na Ziemi (ver. 2.0)
Najnowsze komentarze
Mimo wszystko chciałbym aby odniós...
Mam nadzieje ze to pomylka. 1500km...
Przejechane 1000km to na motocyklu...
każdy kij ma dwa końce, chciałem z...
2widz-a co świeżej krwi chcesz się...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

04.08.2014 19:54

Dzień 18. Jedno z najbardziej makabrycznych miejsc na Ziemi (ver. 2.0)

Rwanda. Pewnie większości z Nas kojarzy się z niczym i pewnie nie ma się co dziwić, tymczasem jest to państwo  z jedną z najbardziej tragicznych historii. 

Tak żeby wprowadzić się w klimat, to w czasach kiedy do Afryki zawitali biali kolonizatorzy, Rwanda dostała się pod „panowanie” Belgów. Tereny tego kraju zamieszkują 2 główne plemiona Hutu i Tutsi, tak na oko w proporcji 9:1. Belgowie wybrali sobie Tutsi jako grupę, z którą się zbratali, oferując im lepsze stanowiska, pracę, traktowanie, etc. Wprowadzili też odpowiednik dowodów osobistych, każdy z obywateli miał tam wstemplowane że jest Hutu albo Tutsi. Nie trudno zgadnąć co o tym wszystkim myśleli Hutu, ale wszelkie próby sprzeciwu były brutalnie likwidowane, obcinanie kończyn i takie tam. Jak się poczyta też o Kongu to trzeba przyznać że hitlerowcy przy Belgach to byli dżentelmeni w melonikach.

 

 

 

Przyszły lata 60te i wiosna ludów w Afryce i kolejne państwa przechodziły na swoje. No i było różnie pomiędzy Tutsi i Hutu bo już nikt porządku nie pilnował. Oczywiście do tego wszystkiego wtrącali się biali, np.: Francuzi zbratali się z Hutu, zaczęli ich szkolić, dozbrajać etc. I przyszedł rok 1990, od pewnego czasu w Rwandzie w ichnim rządzie byli prawdziwi faszyści rodem z plemienia Hutu. Sytuacja była mocno napięta, ówczesny prezydent Rwandy razem ze swoim odpowiednikiem z Burundi akurat lądowali w Kigali gdy ktoś odpalił rakietę ziemia-powietrze i już nie było komu powstrzymywać rzezi. Hutu uzbrojeni we wszystko czym się da człowieka okaleczyć a na koniec zabić ruszyli na łowy. Kilka było fal ale dochodziło do tego że w ciągu jednej godziny potrafili usiec do 10 Tutsi. Głównie maczety, ale też były motyki, siekiery, kije i takie tam. W samym Kigali życie straciło 250 tys Tutsi. I jest tutaj takie mauzoleum, w którym zgromadzono szczątki tych nieszczęśników i pochowano. Miejsce wstrząsające, szczególnie wystawa z informacjami i zdjęciami z tamtych strasznych dni. Powiem szczerze że po godzinie wyszedłem bo nie dałem więcej rady. Zdjęcia będą ale jeszcze muszę do tego dorosnąć.

 

 

 

 

 

 

Również opisy w jaki sposób zabijano ludzi nie nadają chyba do publikacji. W każdym razie zjadłem dopiero po 8 godzinach. Chciałem być w tym miejscu bo sporo o tym czytałem, jak ktoś zainteresowany to może zacząć np.: od filmu „Hotel tysiąca wzgórz”. Wydarzenia te mają dużo wspólnego z tym co się działo w byłej Jugosławii gdzie pewnego dnia sąsiad sąsiada zaczął szlachtować niczym wieprza. To też powód dla którego parę wycieczek rowerowych odbyłem przez Bośnię bo chciałem zobaczyć i spróbować zrozumieć dlaczego.
Trudno relatywizować czyjąkolwiek śmierć, ale zawsze jak napada jeden kraj na drugi to jednak jakaś teoria na pytanie dlaczego zawsze się znajdzie. Ale jak znaleźć wyjaśnienie kiedy pewnego dnia Twój sąsiad zmienia się w potwora ?!! Rafał też chciał je zostawić  więc nie było problemu z podziałem czasu. Miejsce w swojej prostocie strasznie wymowne a ekspozycja surowa i chyba nie nadająca się dla dzieci.
Trudno powiedzieć że polecam, ale czasami warto pewnych rzeczy być świadomym, które się dzieją kilka tysięcy kilometrów od Nas. Potem Tutsi, którym udało się uciec w dżunglę i góry nie pozostawali dłużni, stopniowo obie strony przekształciły się w oddziały partyzanckie, które do tej pory wojują jeszcze głównie na przy granicy na terytorium DRC.

 

 

 

 

 

 

 

 

Bliscy ofiar przynoszą ich zdjęcia bo czesto jest to jedyna pamiątka po całych rodzinach. Hutu mieli doskonale opracowane listy Tutsi więc żadnego przypadku w zabijaniu nie było. Każdego Tutsi szukali do skutku.

 

 

Pojawił się tez mały akcent polski

 

A życie w Kigali toczy się dalej

 

To właśnie ze względu  na ostatnie morderstwa kilku strażników parku narodowego po stronie DRC, oglądanie goryli jest możliwe dopiero od kilku tygodni, niestety wielki i czynny majestatyczny wulkan jest wciąż zamknięty dla zwiedzających. Więc tylko go sobie podziwiamy ze strony Ugandy.
Nawet na muzykę podczas jazdy jakoś nie miałem ochoty dopiero sobie ją włączyłem pod koniec dnia.   

No właśnie a poza tym to jesteśmy w Ugandzie.

 

Musimy się pochwalić że granice przekraczamy z prędkością błyskawicy, głównie za sprawą doskonałego podziału ról. Praktycznie bez słów wiemy kiedy, gdzie i kto powinien pójść i zapukać do odpowiedniego okienka.

 

Klimaty graniczne

 

 

Uganda w porównaniu z Rwandą delikatnie mówiąc nie poraża, fakt że trafiliśmy na syfiastą okolicę w mieście Kabale, klimaty w stylu droga w budowie

 

i te miasto jakieś takie syfiaste. Cel, jeden z ostatnich podczas tego wyjazdu, to zobaczyć goryle górskie w ich naturalnym terenie. Najpierw miało być Kongo ale tak jak pisałem bezpieczeństwo mocno wątpliwe, wprawdzie „taniej” bo tylko 470 USD ale za to za wizę trzeba płacić 100 USD. I jest problem logistyczny bo o taką wizę występuje Park narodowy, który musisz opłacić z góry, czyli podać na 2 tyg dokładny dzień przyjazdu. Przy takiej trasie zadanie praktycznie nie wykonalne. W Ugandzie jest „trochę” drożej bo 600 USD ale wiza już i tak jest więc prawie na to samo wychodzi. Pod warunkiem że sobie taki trekking do goryli odpowiednio wcześniej zaklepiesz. I znowu problem logistyczny z podaniem daty przyjazdu. Więc plan B był taki pojechać na głupa, zrobić oczy kota ze shreka + historia łapiąca za serce i może się uda wcisnąć. Kluczem jest uzyskanie z agendy rządowej  Ugandy (UWA) pozwolenia na wejście. Towar ścisłego zarachowania. Tym bardziej że praktycznie wszystkie są wykupowane na kilka miesięcy naprzód przez różne agencje turystyczne, co oczywiście podnosi koszty etc. etc. Ale nic ciśniemy. Przystanek nr. 1 widzimy hotel po drodze z napisem backpackers więc pytamy.
 

Gość się stara, dzwoni pyta i po 2 godzinach wyszło że może 1 permit to by się znalazł.

 

Na stole leży kasa na dobry samochód (jeden kartonik - 600 USD) 

 

 

Ale doradził: jedźcie do Kisoro, tam jest lokalne biuro UWA może się zlitują. Więc pocisnęliśmy 70 km, pokonując chyba tysiąc zakrętów po drodze.

 

 

 

 

 

 

Miałem cynk że kluczową postacią jest niejaka panna Tina. Więc zajeżdżamy po ponad godzinie kręcenia, błędnik w totalnym rozwaleniu, kiwam się zatem na nogach i głoszę: where is Tina ?

Tina historii wysłuchała, mówi że musi sprawdzić w kompie czy mogą nas wpuścić, no to mówię sprawdzaj kochana, a ona że Internet nie działa. No to prawie łzy w oczach pokazałem, oczy kota … i Tina zmiękła.

 

Gdzieś tam zadzwoniła, i mówi 600 USD each. Done !!!

 

 

I tak oto jutro na goryle z rana się wybieramy. A po gorylach dzida w stronę Kenii. Chociaż pojęcie dzida w Ugandzie jest mocno umowne bo hopki są masakryczne, da się je pokonać z prędkością 5km/h.

Takie szczęście Tina nam uczyniła, że postanowiliśmy to uczcić jedzeniem. Zaszliśmy do lokalnej restauracji zamawiając jakąś rybę.

 

I chyba przesadziliśmy. Ryba była w takiej mazi co przypominała kakao, a smakowała jak ryba prosto z Wisły, do tego ryż suchy jak wióry. Podłubaliśmy, podłubaliśmy i poszliśmy, na kolację zatem dzisiaj były herbatniki. Przynajmniej jakiś smak.

 

Do końca dnia nie było co robić więc obserwowaliśmy życie w ugandyjskim Kisioro

 

 

 

 

 

Białe pajace z obstawą. Żenada

 

 

 

 

 

 

To się Pan ucieszył z takich klientów

 

Jest taki okres w podróży z pojazdem, że najchętniej odwiedzanym miejscem jest zakład ślusarski. No nie Zbychu i Maćku :) ?

Wrażenia z Ugandy pierwsze. Znowu pieniądze brudne jak nie wiadomo co, strach do ręki brać, pojawiły się uprawy herbaty. Cały czas jesteśmy w tych samych górach co Burundi i Rwanda. Widoki obłędne, tylko te zakręty.

Na koniec jeszcze pozostało dogadać sobie środek transportu do Parku. Ponieważ w grę wchodziła duża kasa postanowiliśmy nie ryzykować własnym sprzętem.

 

Policzyliśmy kilometry do końca Afryki i obawiam się że połowa naszej Afrykańskiej wycieczki to już minęła. To był dobry czas no przemyślenie wielu spraw i chyba pomału baterie się ładują na kolejne lata.

Dystans 200km. Total: 7 445km.

Komentarze : 2
2014-08-05 10:16:11 klurik

Średniowiecze nadal trwa, tylko po prostu nie wszędzie.

2014-08-04 22:54:09 left 4 dead

"Hotel Rwanda" z Donem Cheadle ostatnio oglądałem.Najbardziej przeraża, że działo się to tak niedawno, a nie w średniowieczu...

  • Dodaj komentarz