• » RiderBlog
  • » zwyszomi
  • » Dzień trzydziesty piąty: twarde pożegnanie z Angolą (środa 30-1)
Najnowsze komentarze
Mimo wszystko chciałbym aby odniós...
Mam nadzieje ze to pomylka. 1500km...
Przejechane 1000km to na motocyklu...
każdy kij ma dwa końce, chciałem z...
2widz-a co świeżej krwi chcesz się...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

30.01.2013 20:41

Dzień trzydziesty piąty: twarde pożegnanie z Angolą (środa 30-1)

Jednak nasz ostatni nocleg był najlepszy na całym wyjeździe. Okazało się, że domki a właściwie cały camping połączony jest z małym ogrodem zoologicznym. Obok Naszego domku mieszkały papugi. Wszystko super zadbane, żadnego zapaszku od zwierząt, tylko … tylko gości żadnych nie ma.

Generalnie jest to dla Nas niesamowita zagadka w temacie hoteli. Są niesamowicie drogie (za Nasz domek zapłaciliśmy najpierw 100 USD, a jak wykryli że jest Nas 3 to doliczyli jeszcze 60 dolców) i chyba dlatego nikt w nich nie nocuje. Wyjątkiem są pracownicy firm zagranicznych, pracujący przy jakichś projektach. Prawdopodobnie wychodzą z założenia że jeden złapany gość musi zapłacić za wszystkie pokoje :). Pytaliśmy się o zarobki pracowników hotelu, nie przekraczają 300 USD na miesiąc. Mówią, że na „państwowej posadzie” zarabia się lepiej ale bez porównania za mało żeby móc sobie pozwolić na nocleg w hotelu. Nie wiemy o co chodzi z tymi hotelami.

Śniadanie było naprawdę super, Pani nawet jajecznicę robiła w kilku wersjach na zamówienie. Wiem, że to brzmi śmiesznie ale tutaj na nowo odkrywamy wartości rzeczy, do których na co dzień nie przywiązuje się znaczenia.

Lubango też ma swoją górę stołową więc przez chwile można się było poczuć jak w Cape Town.

Wszystko wskazywało na to że ostatnich kilkaset kilometrów w Angoli będzie jedynie formalnością. Po wyjeździe z Lubango (gdzie nocowaliśmy) włączyłem muzę, odkręciłem gaz i dzida po pustkowiu, kierunek Namibia.


Pozazdrościć :)


Baoab jak w pustyni i w puszczy.


Przejście dla... no właśnie dla kogo?


Sądząc po absurdalności znaku prawdopodobnie zarządca drogi pewnie jest Polakiem albo u Nas studiował

Jedyny problem to psy, krowy, kozy no i moje ulubione osły włażące znikąd na drogę. Czasami trzeba uprawiać ostry slalom, bo taka pusta droga mocno osłabia koncentrację.

Do granicy pozostało lekko ponad 200 km aż tu nagle asfalt się skończył i …. i znowu bezdroża. Pomału juz się tego nauczyłem. Najlepszy jest stary asfalt bo to oznacza, że leży tam od dawna więc jest szansa że jego koniec jest bardzo daleko, a wszelkie nówki mówią że właśnie zostały położone. A jak dopiero położone to jest pytanie gdzie jest koniec a gdzie początek.
 
Asfalt nówka...


... ale chodniki i krawężniki w Afryce źle wróżą


Tutaj jeszcze nie domalowali ...


... a tutaj jeszcze ich nie było :)

Boczna droga była świeżo zrobiona co sugerowało, że to tylko km objazd na odcinku remontowanego asfaltu. I faktycznie po 10 km brnięcia w luźnym piachu znowu wjazd na oryginalną drogę, asfalt strasznie zniszczony, ale 80 dało się jechać, stara droga pomyślałem.

Niestety po 5km skończył się stary asfalt i nie było po nowym. Rozpoczął się za to ostry odcinek specjalny, którego nawet władze Konga by się nie powstydziły. Tym razem nie glina, nie doły a niesamowite kamienie i luźny piach. Do tego niesamowita tarka, nie dało się jechać więcej niż 30 na godzinę bo kierownicę wyrywało z rąk. Pierwszy raz widziałem w Afryce, którą nikt nie chciał jechać. Wszystkie samochody jeździły po okolicznych krzakach, była to zatem antydroga.

Powiem szczerze że psychika mi siadła, mam już serdecznie dość tych off-roadów. Żeby ten motor w pełni funkcjonował to jeszcze by się jakoś jechało a tak albo się pieprzysz w załączanie i rozłączanie wiatraka, albo minimum 3 bieg. Do tego nagle zrobiło się gorąco w kilka minut temperatura z 20 skoczyła do 30, zacząłem się topić w ciepłych ciuchach. Najgorsze że do granicy było jeszcze 180 km.

Nawet już nie zatrzymywałem się żeby torbę na bak oddać chłopakom tylko zacisnąłem zęby i dzida aby dalej, aby szybciej. W pewnym momencie wjechałem w jakąś kałużę, nie wiem co tam było pod spodem ale teraz do poziomu siedzenia wszystko jest wysmarowane na biało. Moje wysuszone, coraz mniej walące buty znowu otrzymały nowe barwy. Masakra trwała 50 km, to było jedno z najdłuższych 50 km w życiu.

Moim najsłabszym punktem jest zdecydowanie prawa dłoń. Znowu nie mogłem czegokolwiek utrzymać. Wreszcie padłem pod drzewem w cieniu. Zanim po kilkudziesięciu minutach dojechali chłopaki zatrzymał się jakiś koleś motorkiem, akurat złapał gumę. Zadałem pytanie w stylu tonący brzytwy się chwyta czy może jednak przed granicą będzie jakiś asfalt, myślałem że go ucałuję. Oświadczył że za 15 km asfalt do samej Namibii. Dzida z chłopakami, to było najszybsze 15 km off-roadu w moim wykonaniu podczas tego wyjazdu.


Pamiątki po wojnie


tutaj byli zapewne Czterej Pancerni i ... koza


Pogoda raz była dobra a raz do dupy.

 

I właściwie to miał być koniec. Niestety 20 km przed granicą, znów asfalt znika, kamienie, piach i niesamowity kurz bo ciężarówki jeżdżą jak oszalałe.

Może taki mały przykład który podziała na wyobraźnię. Dojeżdżam do granicy, zsiadam z motory i stwierdzam że kanister 3l., który miałem specjalnie dorobiony do kufra bocznego po prostu zniknął.
 

Otóż przez wszystkie te off-roady pękły mi pasy mocujące kanister. Kanister w stanie suchym waży może 0.3 kg. Mimo to pasy od ciągłego „chodzenia” w uchwytach najzwyczajniej się przecięły (oba jednocześnie). Kanister właściwie cały czas jechał pusty, dopiero na ostatnie 20 km  pierwszy raz go napełniłem.

Jakież było moje zdziwienie, kiedy po podbiciu paszportów po kilkudziesięciu minutach zatrzymuje się przy moim motocyklu wielki TIR i kierowca z kabiny z uśmiechem  podaje mi mój zagubiony kanister.

No cóż, czy w Polsce takie coś mogłoby się zdarzyć ? Oto właśnie smaki Afryki.

Wiele osób mnie często pyta, czy podczas moich wyjazdów nigdy mnie nikt nie napadł albo okradł. Otóż tak zdarzyło się raz, w południe w tramwaju w centrum Warszawy !!!    

Granica Angoli z Namibią to kolejny szok. Nie trzeba nigdzie chodzić, wszystko jest na miejscu. Nie ma już wpisywania naszych danych w opasłych zeszytach, po dziesięć razy w budkach, które są oddalone o kilka metrów. Jednym słowem wjechaliśmy właśnie do cywilizacji.

Pani w hotelu nieco się zdziwiła, kiedy dopytywaliśmy czy na pewno jest Internet. Pokój familijny, królewski basen, Internet za mniej jak stówę to po przyjeździe z Angoli prawdziwy szok cenowy

Czuć RPA na całego. Minęło Nas już kilka ciężarówek z tablicami z RPA, ludzie kiedy pytają się dokąd jedziemy już nie otwierają ust szeroko.

Jednym słowem czuć już kres Naszej niesamowitej podróży. Jutro kierunek Etosha a potem wybrzeże szkieletów

PS1

Iza, taki Maciek to prawdziwy skarb. Jak w domu też tak gotuje jak Nam to tylko pozazdrościć

PS2

Niestety wczorajsze ukąszenie jakiegoś robaka pod nogawką daje się dzisiaj we znaki. Za to przeziębienie pomału mija.

Komentarze : 4
2013-01-31 18:08:33 Michał SV

Z tym wydaniem dziennika w wersji papierowej to nie głupi pomysł. W zamian jakiś miesięcznik pewnie rzuci ci nowymi ciuszkami na moto albo może te buty wymienią ;-)

2013-01-30 22:46:50 Adam N.

Wspaniale się to czyta, na fotki trzeba będzie poczekać, ale czy Wy w ogóle macie czym fotografować skoro aparaty buchnęli. Zibi, po powrocie pomyśl o wydaniu tego dziennika, warto. Pozdrawiam.

2013-01-30 22:03:38 Rave1337

i co ja będę śledził jak już dojedziecie do celu?? nadal trzymam kciuki, powodzenia!

2013-01-30 21:05:38 Stanislaw Macek

pozdrowienia od wujka Józefa z Warszawy. Dobrej nadzieji w dotarciu do Przyladka :-)

  • Dodaj komentarz