• » RiderBlog
  • » zwyszomi
  • » Dzień trzydziesty ósmy: pustynia Namib i ...(sobota 2-2)
Najnowsze komentarze
Mimo wszystko chciałbym aby odniós...
Mam nadzieje ze to pomylka. 1500km...
Przejechane 1000km to na motocyklu...
każdy kij ma dwa końce, chciałem z...
2widz-a co świeżej krwi chcesz się...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

03.02.2013 22:07

Dzień trzydziesty ósmy: pustynia Namib i ...(sobota 2-2)

Najlepiej by było gdyby dzisiejszy dzień w ogóle się nie zaczął albo trzeba go było przespać. No cóż, ale kto mógł przewidzieć.


Był poranek i trzeba było dalej spać


Ale brama została otwarta więc w drogę

Dzisiejszy plan był prosty. Skoro się już jest na wybrzeżu szkieletów to bez sensu byłoby wrazać tą samą drogą, którą przyjechaliśmy. Wracając do głównej drogi Namibii trasą alternatywną jedzie się blisko miejscowości Sossusvlei, która słynie z niesamowitych wydm, które sobie troche chodzą po pustyni Namib.

Na południe od Swakopmud właściwie jest juz Namib, który dochodzi do samego oceanu.

W pobliżu osady a właściwie miasta Walvis Bay z piasku wyrastaja osiedla kolorowych domków.

 

W Walvis kończy się jako taka cywilizacja, droga odbija na wschód i po kilkudziesięciu kilometrach wjeżdża się na prawdziwy Namib.
 

Pomimo braku asfaltu, droga była całkiem dobra. W porównaniu z drogami ziemnymi w niektórych krajach, w których bawiliśmy była to prawdziwa autostrada. 
Szkoda, że zapomniałem o słowach właściciela Naszej ostatniej kwatery, który ostrzegał Nas że jadąc na wydmy trzeba uważać na łachy luźnego piachu zalegające na drodze.


Najpierw było fajnie.

Zbychu kiedyś stwierdził, że motocykliści dzielą się na tych którzy już i na tych którzy będą leżeć. W dniu dzisiejszym zaliczyłem awans do pierwszej grupy.

Trudno znaleźć przyczynę, droga idealnie prosta, jechałem koleiną po kołach samochodów, niestety był chyba jakiś dołek, który maszyna równająca drogę zasypała świeżym drobnym żwirem.
 

Z tego co pamiętam to tylko jak walnąłem kaskiem w glebę i zacząłem fikać koziołki na tym żwirze. Koziołkując mówiłem sobi enie jest źle bo wciąż jestem przytomny. W końcu sie zatrzymałem, krótki test kończyn, wszystko się rusza tylko jakoś tak dziwnie w uszach dzwoni.
Kask uratował mi dużo, a może i nawet wszystko. Opatrzność chyba też w tym maczała dość skutecznie swoje ręce. Prędkość była słuszna więc i skutki być muszą.

Wstałem, wyjąłem kluczyki i aż mi się slabo zrobiło jak popatrzyłem na motor. Nie wyglądało to dobrze.

Nadjechali chłopaki i zaczęła się reinkarnacja motocykla w kilku podejściach.

Zestawu narzędzi, który był w aucie nie powstydziłby się niejeden warsztat, a kluczy bylo więcej niż w całej dotychczas przejechanej Afryce. Ja zdecydowałem się na rozwiązanie tradycyjne czyli sznurek i młotek :)


Tutaj się wyprostuje, tam stuknie a może sznurkiem?


Co dwie głowy to nie jedna.

Skąd tyle tych kabli sie wzięło?


No cóż mistrzostwo świata to to nie jest, ale kupy wszystko się trzyma.


Jeszcze mały tuning i gotowy do drogi

Co najważniejsze można powiedzieć wyszedłem z tego zdarzenia praktycznie bez szwanku. 
Troszkę gorzej przeżył to mój motor, można nawet powiedzieć, że przeżyl to bardzo. No cóż pewne elementy trochę oddzieliły się od reszty. Odpadła szyba, lampa, zegary, które dodatkowo trochę się stłukły.

Pierwszą rzeczą, którą zrobiłem to szybki test czy silnik zapala, oczywiście działa więc to jest  najważniejsze. Trochę pooblatywały i popękały różne plastiki, mocno też ucierpiał lewy kufer (chociaż prawy też się mocno wytarł, to znak że motor też zaliczył salto), który wziął na siebie sporo energii, milimetrów zabrakło aby blacha od mocowania kufra wbiła się w zbiornik z paliwem.

Kiedy dochodziłem do siebie akurat z przeciwka nadjechał jakiś motocykl, dosiadał go Fin, który nim jechał z Cape Town w przeciwnym kierunku do domu.

Trochę chyba go wystraszyliśmy paroma informacjami, ale wyboru nie miał.
Najbardziej zazdrościłem mu, pieknej, czystej i jasnej kurtki. Biedak jeszcze nie wie, że za parę tygodni jej kolor trochę się zmieni. Wymieniliśmy się uprzejmościami i kontaktami i życzyliśmy dobrej drogi.

Dobra wiadomość jest taka, że akurat korzystał z usług tej samej firmy spedycyjnej, z której my zamierzamy skorzystać i opinię miał pozytywną.

A wracając do głównego wątku.
Niestety w miarę upływu minut chyba adrenalina odpuszczała i zacząłem czuć to czego wcześniej nie czułem. Najpierw szyja i cały kark, który przestał się ruszać. Potem prawy bark i generalni ecałe plecy. Z każdą minutą było gorzej. Nie mogłem wsiąść do auto a co dopiero mówić o wejście na motocykl. Do wyboru był nocleg i czekanie aż przestanie boleć albo podholowanie chociaż z godzinkę, żeby ból chociaż trochę odpóścił.
Szkoda po kilku kilometrach w Kamerunie znowu odpadnie kilka kolejnych a tak chciałem pokonac cała drogę. Z drugiej strony troche szkoda żeby chłopaki czekali aż sie wykuruję. Po kameruńskim treningu załadunek motocykla poszedł sprawnie, chociaz musze przyznać że nic nie pomogłem, ból ściął mnie na maksa.


Jeszcze tylko obsikać miejsce tragedii i można jechać :)


Cwaniaczek.
Pisząc to po paru godzinach, wiem, że decyzja o uczepieniu motocykla na haku to była bardzo, bardzo dobra decyzja.  

Niestety po pamiętnym grzebaniu się w kameruńskim błocie po raz drugi musiałem zgodzić się na holowanie motocykla. Decyzja straszna bo Cape Town trochę ponad 1000 km, ale cóż zdrowie trochę ważniejsze. 
Żeby nie tracić czasu w aucie przedyskutowaliśmy plan naprawy. Jedyna ciężka rzecz do zrobienia to będzie przywrócenie odpowiedniego kształtu lewej części kierownicy. No cóż najwyżej trzeba  będzie się przyzwyczaić, że w lewym ręku mam choppera a w prawym GSa.

Dalsza droga do wydm minęła juz bez żadnych mocnych przygód. 

Właściwie jedynym mankamentem jest to, że infrastruktury drogowej na pustyni nie ma zbyt wielkiej co poniekąd jest logiczne, bo jazda setki kilometrów po szutrach jest też atrakcją samą w sobie.

No właśnie szutry…. Było tak, zaczęły się szutry, niesamowite wrażenie, wreszcie równe, bez dziur i muld. Miejscami tylko tarka mocno dawała się we znaki. Frajda z jazdy niesamowita, czuć, że koła płyną a nie trzymają  się na sztywno jak w przypadku asfaltu. Zarzucanie tylnym kołem i te niesamowite ilości kurzu wyrzucane za sobą..
Super, super super  !!!

Wydawałoby się, że na pustyni wielkiego życia nie ma tymczasem na zwierzaki trzeba było tak samo mocno uważać jak na normalnych drogach.
Kilka fotek z serii: mieszkańcy pustyni Namib 
 

Po drodze dojechaliśmy do zwrotnika koziorożca. Tutaj widać tabliczkę postawic można, szkoda że w Maroku tego nie wiedzą. Chociaż może i dobrze bo zaraz bazar by tam zrobili albo conajmniej bude z kebabem.


Tradycyjna naklejka


Bo z tyłu nie bardzo było już miejsce


Niestety to nie wynik treningów na siłowni a jedynie bólu, który uniemożliwiał normalne trzymanie rąk.

Droga do wyd jest długa, pełna kurzu, bardzo mało ludzi, ale widoki juz tradycyjnie - zajebiste
 


Trochę dziwne drzewo


Punkt Obsługi Podróżnych w wydaniu namibijskim

Czasami po drodze są jakieś stacje benzynowe. Lepsze lub gorsze, te działające i te które czasy świetności mają już za sobą

Ból bólem a jeść trzeba
 

Po kilku godzinach zaczęły dokuczać chyba mocno ponaciągane mięśnie na karku i bark. Zacząłem sie czuć jak jakis inwalida. Zdecydowanie odebrałem to jako niesamowitą lekcje pokory i znak, że do rajdu Dakar droga dla mnie jeszcze daleka.

Po drodze oczywiście znowu huśtawka temperatur, kilkanaście razy mieliśmy od 20 do 42 stopni, dosłownie co kilkanaście kilometrów zmiana, na koniec temperatura nie mogła spaść poniżej 35 stopni.

Po kilkugodzinach cięzkiej jazdy off road wreszcie dojechaliśmy do parku z wydmami. Drzwi w biurze oczywiście obsikane naklejkami :)

Droga była ciężka, ale za to widoki w 100% Nam to nagrodziły.

A zatem sekcja: wydmy w okolicach Sossusvlei

Ten rejon to piaszczysty fragment pustyni Namib z wielkimi piaszczystymi wydmami. Faktycznie widoki nieziemskie, krajobraz iście księżycowy. Na drodze mnóstwo oryksów, strusi i antylop. Nie wiem jak tym zwierzakom się żyje w tak niegościnnej krainie, ale widać jakoś dają radę.


Co dziwne w samym parku jest kilkadziesiąt kilometrów dobrej asfaltowej drogi. Może to nagroda dla wytrwałych ?


Próbowaliśmy wejść  na najwyższą z nich (wydma numer 42), prawie daliśmy radę, inni tutaj wlatywali na lotniach, bo wiatr też jest niesamowity.

W pewnym momencie pojawił się dziwny, długi pojazd

który okazał się czymś w formie hotelu na kółkach

wożącym niemieckich turystów

Zanocować postanowiliśmy gdzieś w okolicach głównej drogi więc trzeba było znowu parę kilosów przejechać
 

Chcieliśmy zanocować w miasteczku Maltahohe, ale właścicielem jedynego hotelu w mieście był bardzo nieprzyjemny Niemiec. Dodatkową atrakcją dla ew. gości są dwa pitbulle wałęsające się po hotelu, będące własnością owego dżentelmena. Jak cenę huknął to mało z krzeseł nie pospadaliśmy, jak zapytałem o upust to tak odpowiedział, że zawinęliśmy się błyskawicznie.

Zajechaliśmy zatem do Mariental, śpimy w różowym  hoteliku gdzie na wyposażeniu pokoju są jedynie biblia (tylko nowy testament) i prezerwatywy.
 

Pora spać, po dniu niesamowitym. To będzie chyba najcięższa noc w moim zyciu, jakikolwiek ruch wymaga opracowania strategi i planu. Rozebrałem sie w lustrze dokonałem oględzin medycznych jakaś kośćcos dziwnie odstaje ale może coś spuchło. Rękoma ruszać się da więc będzie dobrze.

Się wsiądzie na motor, się wiatr poczuje, się wtedy wszytko poprawi

Komentarze : 3
2013-02-08 16:33:49 zwyszomi

Po takim wpisie chłopaki chcą walnąć autem w drzewo:)

2013-02-04 10:56:09 Długonoga Blondynka

Jesteś moim bohaterem.
Na prawdę.

2013-02-04 07:27:02 klurik

Najważniejsze, że straty w komputerze pokładowym ograniczone i do wesela się zagoi.
A motocykl trochę śpachli dostanie i będzie nówka-sztuka nieśmigana.

  • Dodaj komentarz