• » RiderBlog
  • » zwyszomi
  • » Dzień dwudziesty szósty: Kongo wita Nas (poniedziałek 21-1)
Najnowsze komentarze
Mimo wszystko chciałbym aby odniós...
Mam nadzieje ze to pomylka. 1500km...
Przejechane 1000km to na motocyklu...
każdy kij ma dwa końce, chciałem z...
2widz-a co świeżej krwi chcesz się...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

23.01.2013 18:25

Dzień dwudziesty szósty: Kongo wita Nas (poniedziałek 21-1)

Wystarczy na youtube wpisać „Congo road” żeby dowiedzieć się co jest największą atrakcją tego kraju. Wg Naszych ustaleń podczas przygotowań do wyjazdu ustaliliśmy, że odcinek od końcówki Gabonu do miasta Dolise (na skrzyżowaniu z główną drogą Konga) należy do jednych z najtrudniejszych dróg afrykańskich . Dystans spory bo 270 km i może równać się tylko z odcinkiem ow Kamerunie od przejścia z Nigerią do Mamfe (tylko że tam było 75 km). Ale od początku.

Wczoraj w hotelu znaleźliśmy pierwszego turystę, od czasu spotkania Naszych rodaków na rowerach w Mauretanii. Starszy Pan okazał się Niemcem, wymieniliśmy uprzejmości i informacje o Naszych planach (okazało się że jedzie do Kinszasy – czyli trochę w Naszym kierunku) i poszliśmy spać. Rano Niemiec  (o imieniu Detlef – nie wiem jak to się pisze) już siedział w samochodzie, który miał go zawieźć na granicę z Kongiem, po czym miał się przesiąść do innego auta, które miał zorganizowane na dalszy transport do Brazzaville. Przyznaję że trochę pozazdrościłem.

Wioska graniczna w Gabonie (N'dende)


Czas do szkoły

Chociaż wcześniej wyjechał z hotelu to i tak się spotkaliśmy parę metrów dalej pod budką gdzie urzędują gabońscy pogranicznicy. Przynajmniej tam miel być. Niestety pierwszy posiadacz pieczątek pojawił się spóźniony o 1,5 godziny. Niemiec był jak zwykle pierwszy, my po uzyskaniu stempelków robiliśmy jeszcze zakupy, poszliśmy do czegoś podobnego do kafejki internetowej żeby puścić zaległe dni.

Fotka na drogowskazie Congo 45 km i w drogę. Trzeba pamiętać żeby tutaj dostać stempelek, w przeciwnym razie trzeba się wracać z granicy. O asfalcie nie ma mowy, po gabońskiej stronie droga szutrowa, mało dziur więc wyszło w miarę szybko.

Na jakimś posterunku na drodze dogoniliśmy Niemca z szoferem. My na tym posterunku spędziliśmy zaledwie kilka minut on ponad godzinę, no cóż magia negocjacji i uscisków dłoni.

W końcu dotarliśmy do … czegoś co pełniło rolę granicy. Na środku takiej sawanny, z gęstej trawy wystaje szlaban, który trzeba sobie samemu podnieść i dynda się kongijska flaga. Za parę metrów 3 chaty i wokół wali straszny smród przypalonym makaronem.

W domku pograniczników, Pan zaczął na Nas krzyczeć, że czegoś nie mamy etc. Generalnie mało sympatycznie. Szybko wyszło na jaw, że sprawcą złego humoru był na wszystkich wykrzykujący się Nasz znajomy Niemiec. Okazało się, że chyba wystawili go do wiatru i po samochodzie do Brazzaville i kierowcy na niego czekającego ani śladu. Na tym przejściu samochody nie jeżdżą, bo się nie da (o tym za chwilę), jak ktoś ma szczęście to przez cały dzień może trafić na jakąś ciężarówkę. W tej części Konga pojęcie transportu publicznego ani prywatnego zupełnie nie istnieje.

Szybko wyjaśniliśmy, że Niemiec i My to zupełnie 2 różne drużyny, w minutę za pomocą kartki i paru rysunków opisałem historię Polsko-Niemiecką (było zatem bum bum i tra ta ta) i relacje pomiędzy Naszymi krajami, potem była piątka z każdym z urzędników, potem żółwik po polsku i na koniec żółwik kongijski i jako przyjaciół obsłużono Nas przed Niemcem. Musieliśmy tylko czekać aż celnik zakończy spożywanie, wytrze łapy i podstempluje karnety.

Już byliśmy gotowi do drogi a  tu przychodzi Niemiec i prosi o podwózkę bo mówi że się znalazł w wielkiej d…. Przeanalizowaliśmy za i przeciw, stwierdziliśmy że dwoje dodatkowych rąk do pchania auta może być potrzebnych więc zaproponowaliśmy miejsce leżące w charakterze bagażu. Zgodził się bez 2 zdań i tak wnieśliśmy swój mały wkład w rozwój stosunków niemiecko-polskich. I w drogę.

Trochę zaniepokoił mnie tylko gest na pożegnanie znajomego pogranicznika, który mi pokazał że powinienem raczej stać na motorze, bo coś będzie po pas (wkrótce się wyjaśniło co). Ów 240 km odcinek można śmiało nazwać odcinkiem specjalnym. Zaczyna się od ćwiczeń wodnych.

Dzięki Bogu deszcz padał jakiś czas temu, w przeciwnym razie nie mam pojęcia co byśmy zrobili. Pierwsze kałuże i glinianki jeszcze niewinne. Mogłem je przejechać z rozpędu.

Kolejne nie ma szans. Podjechałem pod kałużę, w kilka sekund całe przednie koło zniknęło w glinie. Szybko się okazało że w gęstej przydrożnej trawie trzeba szukać objazdów. Jeden objazd kończył się w rzece, na szczęście udało mi się wyhamować. Po czym pojawił się główny punk w kategorii przeprawy wodne czyli jezioro na drodze. Jakiś dziadek pokazał, z której strony szukać mniej więcej brodu.

Wziąłem głęboki oddech na wszelki wypadek i dzida w jezioro. Powiem szczerze że nie wiem jakim cudem motor się nie zalał, najwyższe uznanie dla beemki, ja kieszenie w spodniach miałem mokre. Na szczęście woda w jeziorku była czysta. Lepiej nie myśleć co tam było na dnie, gaz na maksa i przeszedłem. Potem była jeszcze jedna niezła kałuża. Chciałem objechać bokiem ale gość pokazuje że glina zapada się po pas. Jest jakiś objazd, niestety rosną na nim 2 drzewa, akurat na rozmiar motoroweru, a ja jeszcze kufry mam. Znajduje grzbiet koleiny między gliną i dzida. O podparciu nie ma mowy bo koleiny po obu stronach na pół metra, szerokość grzbietu 20 cm. Jadę, aż tu nagle na grzbiecie leży kłoda drzewa, ostry manewr i między 2 drzewa, luzu było z centymetr tylko naklejka z kufra się zdarła. Udało się. Dalsza droga to non stop gigantyczna tarka z glinianymi muldami. Gdyby mi ktoś dał długopis do ręki to nawet własnego imienia bym nie napisał. Nie czuję obu dłoni.

Dobrym przykładem na to co się działo może być eksplozja szampana w samochodzie od wstrząsów, który wieźliśmy do RPA. Niemiec trochę dziwił na akcję ratowania wyciekającego alkoholu metodą "no to szybko z gwinta". Z auta chłopaków, zaczynają od wstrząsów odpadać jakieś kawałki, ostatnio złamał się uchwyt do bagażnika na dachu. U mnie tylko spaliła się żarówka i odkręcił jeden z handbarów. Po 7 godzinach rzeźni dojechaliśmy do końca, czyli miasta Dolise.

Znaleźliśmy sobie hotel, Niemiec też chciał w nim zostać. Wykonał miły gest bo zapłacił w podziękowaniu za podwózkę za Nasz pokój. Cały czas opowiadał jak bardzo jest wdzięczny, że nie zostawiliśmy go na granicy w lesie.

W Kongu najlepiej jest w wioskach, najpierw słychać pisk dzieci a potem lecą do ulicy żeby pomachać. Czasami odmachiwałem, ale głównie tylko kiwałem głową, tutaj kierownica trzymana jedną ręką=gleba.

Ależ dziury, czasami tak dobijałem widelec przedni że tylko metal zgrzytał.

Znowu cudowna przyroda, najpierw sawanna, potem piękne zieloniutkie góry. W dali drzewa kauczukowe, wokół cudowne śpiewy ptactwa. Do celu dojechaliśmy po zmroku, chociaż ostatnie 50 km ciąłem na maksa, było aż jasno od piorunów, które były wszędzie.. a miałem już dosyć deszczu.

Nie wiem co trzeba było mieć silniejsze: dłonie czy psychikę. Grunt, że się udało, chłopaki wymęczeni ostro, chrapią równo. Są dni kiedy człowiek jest z siebie dumny, zabrzmi to nie  skromnie, ale dzisiaj chyba jest tak ze mną. Wciąż nie mogę uwierzyć że dałem radę i to bez gleby.

Za to hotel jest OK no i nawet ma basen, wskakujesz do basenu i …. życie wraca na nowo.

Chociaż na ostatnich kilometrach nie trzeba było używać świateł, pioruny oświetlały drogę znakomicie, w życiu takiej burzy nie widziałem.

Niestety cały czas jest problem z kontrolką ciśnienia oleju. Zapala się kilka razy na dzień, zawsze jak hamuję, albo jak jadę na niskim biegu z wolnymi obrotami. Wystarczy wyłączyć stacyjkę i wszystko wraca do normy na kolejnych kilka godzin. Oczywiście olej w silniku jest, wymieniony kilka dni temu w Kamerunie
Jak ktoś ma jakiś pomysł nt przyczyn usterki byłbym wdzięczny za informacje

Pozdrawiamy oczy się zamykają

PS

Krzychu dziękuję za karteczkę. Tato kazał Ci trenować kto wie może kolejny wyjazd zorganizuję. Może dobrze że Cię nie ma z Nami bo mógłbym nabawić się kompleksów

Komentarze : 0
<ten wpis nie był jeszcze komentowany>
  • Dodaj komentarz